Giecz - gród pierwszych PiastówREZERWAT ARCHEOLOGICZNY w GIECZU
GRÓD, MUZEUM, WYKOPALISKA, LITERATURA ARCHEOLOGICZNA
Aktualizacja – 20.07.2015. Witamy

Wspomnienia

logo

Zapraszamy wszystkich, którzy kiedykolwiek byli w Gieczu do podzielenia się z nami swoimi wspomnieniami i wrażeniami.


W Muzeum w Gieczu trwają właśnie prace na przygotowaniem wystawy czasowej pt. „Wspomnienia cenniejsze niż klejnoty” oraz albumu jubileuszowego z najpiękniejszymi fotografiami z historii Rezerwatu. Jednym z założeń organizatorów jest, aby wystawa w dynamiczny i interesujący sposób ukazała, jak przez lata zmieniały się priorytety działań podejmowanych przez Rezerwat oraz jaki był ich odbiór przez osoby bezpośrednio zaangażowane w ich organizację, uczestników zdarzeń, a także osoby przypadkowe. Dlatego zapraszamy wszystkich chętnych do opowiedzenia nam lub opisania, jakie są Państwa wspomnienia z Giecza.

Z pewnością część z Państwa uczestniczyła w naszych Niedzielach w Muzeum, dzieci przenosiły się w czasy średniowiecza podczas muzealnych lekcji, a wiele osób przyjeżdżało po prostu pospacerować po Grodzie. A może pamiętają Państwo Bogdana Kostrzewskiego lub Państwa Sojeckich? Może uczestniczyli Państwo w wykopaliskach prowadzonych w Gieczu? Jeszcze raz zapraszamy wszystkich do spisania wspomnień i relacji z wycieczek na Grodziszczko.

Zachęcamy także do poszperania w szufladach i albumach w poszukiwaniu dawnych zdjęć, pocztówek, wycinków z gazet czy innych pamiątek z historii Rezerwatu. Chętnie je wszystkie obejrzymy i być może wkrótce wykorzystamy.

Zapraszamy także do przeglądania Albumu Jubileuszowego, w którym zamieszczać będziemy zdjęcia z archiwów Muzeum Archeologicznego w Poznaniu, Muzeum Pierwszych Piastów na Lednicy, Rezerwatu Archeologicznego w Gieczu oraz dostarczone nam przez osoby prywatne. Jeżeli pamiętają Państwo wydarzenia bądź rozpoznają Państwo osoby sfotografowane na zdjęciach, prosimy o kontakt.

Dotychczas wspomnieniami ze „swojego Giecza” podzielili się:

Angelika Wielińska: Powiew średniowiecza…

Owionął mnie lekki wiatr. Słońce poraziło oczy. W oddali słychać było świergot ptaków, szum liści drzew. Nawet cichy pomruk kosiarki, gdzieś się zawieruszył. Przede mną nastąpił nowy etap życia… Pozostawiam to niezwykłe miejsce… Już nie należy do moich powinności opieka nad nim…

Giecz… Zwykłe pięć literek, na mapie zaledwie mały punkt i to niewidoczny w skali Polski. W rzeczywistości to mała wieś, ot nie wyglądająca na pierwszy rzut oka, na coś specjalnego… Nic nadzwyczajnego. Można by rzec nawet, wiocha nie wioska. Ale tak mogą ją postrzegać ci, którzy jej nie znają, ci którzy nie wiedzą o jej pięknym sercu, ci którzy nie znają Grodziszczka.

Jadąc drogą z Nekli bądź z Poznania nie ma innej możliwości, jak mijanie po prawej stronie kamiennego kościoła w Gieczu… Kościół, którego jak legenda głosi, wznieśli aniołowie. Już sama ta budowla wiele znaczy, już ona powinna dawać ludziom do myślenia.

Nieco dalej jadąc, czy też idąc można natknąć się na drogowskaz z nazwą Grodziszczko. To droga, która wiedzie ku historii, która sprawi, że raz ją przekroczywszy, człowiek będzie chciał znów na nią wracać…

Jako mała dziewczynka, mając kilka lat, może z dziesięć co najwyżej, byłam tam już któryś raz z rzędu. Nie dostrzegałam uroku tego miejsca… Nie fascynowało mnie w tym miejscu nic… Było ponure, opuszczone, tak je widziały moje dziecięce oczy. Później będąc w gimnazjum, jedyne co pamiętałam to upiorny dzień powitania wiosny, gdy było strasznie zimno i padało, a my gimnazjaliście musieliśmy szyć jakieś stroje… Koszmar… Dziś, kilka lat później znów tu stoję i me serce łka. Jestem po odbyciu stażu na stanowisku muzealnika, technika prac biurowych i animatora kultury… Nauczyłam się wielu umiejętności, a przede wszystkim doceniania, tego co mamy.

Serce me łka, do tych drzew, które szumią liśćmi, gdy nadjedzie podmuch wiatru… Do osady, która co jakiś czas zamienia się w zbiorowisko ludzi, w osadę tętniącą życiem średniowiecznego ludu, z której dochodzą wrzaski dzieci, muzyka ludowa i zapach jadła. Do grodu, który okala budynek muzeum i chroni jego największe skarby, tak jak niegdyś chronił dzielnych wojów przed Brzetysławem i dawał noclegu przejezdnym, w tym także księciu polskiemu Mieszkowi I, który posiada palatium, świadczące o jego niegdyś wielkości i szacunku jakim go darzono. Do ludzi, dzięki którym pokochałam to „miejsce zapomniane przez Boga”.

Odnowienie grodu i powstanie osady, zmieniło oblicze niegdyś ciemnego miejsca, które każdy omijał szerokim łukiem. Czasy, gdy turyści nie zatrzymywali się na odpoczynek… To wszystko minęło i nie wróci. Dziś Grodziszczko świeci, jaśnieje łuną blasku, który rzuca promienie na kilometry i z chęcią przywołuje zbłąkanych podróżnych, chcących zwiedzać inne miejsca.

Jest to miejsce, w którym gdy staniemy, cofamy się w czasie o setki lat. Czujemy na skórze powiew średniowiecza, rozgardiasz plebsu, stukot wozu, trzaski mieczy wojów. Staje nam przed oczyma jarmark czy tez odpust. Czasami przebiegnie przez plecy dreszcz, gdy dochodzimy w rozważaniach na temat tamtych czasów, do dnia, w którym wszystko to zniknęło bezpowrotnie, w którym wszystko to obróciło się w zgliszcza, dzień w którym książę czeski przekreślił Gieczan na wiele wieków… Dzień, w którym nastąpił koniec grodu.

Dziś na szczęście, odbudowano potęgę Grodziszczka. Znów cieszy ona oko, zastawiając sidła na wszystkich, którzy tu wpadają tylko na chwilkę… Zastawiła sidła także i na mnie… Czuję ból, że już tu nie pracuje. Ból, że mi odebrano cząstkę tej nierzeczywistej przygody, w której uczestniczyłam, cofając się w przeszłość. Oczywiście można wrócić, choć nie będzie to takie jak było…

Mimo wszystko zawsze jednak stawiając stopę na tym kawałku ziemi, będę czuła powiew średniowiecza… Czasy, które będą tylko wspomnieniem…

Angelika Wielińska (stażystka 2010/2011)

Angelika Wielińska
Angelika (w czerwonej sukni) udziela fachowych porad dotyczących skutecznego i sprawnego mielenia zboża na żarnach
Marta Gwizdała: Giecz

Swój pobyt w Gieczu będę zawsze wspominać z wielkim sentymentem. To właśnie tam tak naprawdę rozpoczęła się moja przygoda z tym co od dziecka chciałam robić. Moi rodzice nie byli zbytnio szczęśliwi, gdy po raz pierwszy usłyszeli, że ich dziecko chce zostać archeologiem, myśleli, że z tego wyrosnę. Gdy jednak uświadomili sobie, że tak sie nie stanie, postanowili pomóc mi spełnić marzenia, ciągle mając nadzieję, że jak zobaczę z czym tak naprawdę wiąże się to zajęcie to zniechęcę się do tego i zostanę dentystką. Jednak nic z tego!

Gdy jechałam po raz pierwszy do Giecza byłam bardzo zestresowana. Między mną (po wakacjach miałam iść dopiero do pierwszej klasy liceum)a resztą osób była dość duża różnica wieku. Jednak po przyjeździe okazało się, że to w niczym nie przeszkadza, a samo miejsce jest wręcz magiczne. Studenci okazali sie bardzo otwarci i chętnie opowiadali mi różne ciekawostki, a Pani Ela z Panią Kingą cierpliwie tłumaczyły jak trzymać szpachelkę i do czego służy niwelator. Poznałam też wtedy amerykańskich studentów, którzy także nie mieli nic przeciwko mojej pracy z nimi. Dzięki temu szkielet człowieka potrafiłam lepiej opisać używając łacińskich nazw niż polskich. Również Pani Tereska poświęcała swój czas, aby opowiedzieć mi czym aktualnie się zajmuje, gdy czasami zawitałam na jej stanowisko.

Czas po pracy zwykle wiązał się z luźnymi rozmowami i wieczornymi ogniskami, w których wszyscy chętnie uczestniczyli.

W Gieczu poznałam podstawy archeologii i kilka razy byłam rzucona na głęboką wodę, co sprawiło, że popracowałam troszkę nad swoim charakterem i stałam się bardziej otwarta na ludzi. Giecz, gród, stanowisko tak mnie zachwyciły, że przed studiami wracałam tam jeszcze dwa razy, a w trakcie studiów podczas objazdu naukowego z łezką w oku wspominałam swoje pierwsze archeologiczne odkrycia i rysunki.

Poznałam tam wiele interesujących osób, a niektóre znajomości przetrwały do dzisiaj. Do teraz zdarza się, że moje drogi jakimś dziwnym trafem krzyżują się z drogami osób, które poznałam właśnie na gieckim grodzie.

Marta Gwizdała (pierwsza wizyta w Gieczu rok 2002)

Marta Gwizdała Marta Gwizdała Marta Gwizdała Marta Gwizdała Marta Gwizdała Marta Gwizdała
Marta Słonimska: Wspomnienia z Giecza

Wybierając archeologię na kierunek studiów chciałam spełnić romantyczne marzenia o awanturniczym życiu. Kiedy byłam już na studiach, moje zainteresowanie epoką średniowiecza i głód przygód zaprowadziły mnie na praktykę wykopaliskową do Giecza.

Było piękne lato Anno Domini 2002. Miałam za sobą drugi rok studiów i skromne doświadczenie nabyte rok wcześniej podczas badań palatium na Ostrowie Tumskim w Poznaniu. Giecka rzeczywistość przypadła mi do gustu od razu; istniejące przeszło millenium grodzisko, osada targowa przy kościele św. Mikołaja i ich kontekst historyczny oraz przyrodniczy. Na każdym kroku wyczuwało się genius loci tego miejsca.

Okazało się, że w tym samym czasie na wykopaliska przyjechała również moja koleżanka z roku - Mariolka. Ona i kilkoro innych studentów z naszej Alma Mater odbywali praktykę na przygrodowym cmentarzysku. Ku mojemu zaskoczeniu swoje umiejętności zechciała szlifować tam również młodzież z USA i UK. Ranki i wczesne popołudnia upływały nam na pracy. Mnie przypadało w udziale badanie fragmentu muru kamiennej budowli zlokalizowanej na zachód od kościoła grodowego. W wykopie nieopodal, gdzie pracowała pani Teresa, było odsłonięte wejście do krypty relikwiarzowej pierwotnej świątyni. Pamiętam moje wrażenie, kiedy zeszłam do owego wykopu na rekonesans — to było jak podróż do „nieuchwytnego”. Z ekscytacją przyglądałam się także eksploracji szkieletów — pierwszych chrześcijańskich mieszkańców tych ziem.

Marta Słonimska

Moja znajomość języka angielskiego była wówczas skąpa. Raczej polegałam na zdolnościach językowych koleżeństwa. Mimo ograniczonej komunikacji, wieczorami kwitło życie towarzyskie. Dzieliliśmy wspólną kwaterę, zatem zdarzało nam się grać w karty przy kuchennym stole. Raz po raz siadaliśmy wspólnie przy ognisku. My, Polacy, nauczyliśmy Amerykanów jeść pieczone jabłka i ziemniaki (!). Innym z kolei razem szliśmy na spacer po wsi wieczorną porą. Miałyśmy z Mariolką kiedyś niezłą frajdę pośrednicząc w wymianie zdań między panem Stefanem, przypadkowo spotkanym w sklepie znanym mieszkańcem Giecza, a dziewczynami zza oceanu.

Wykopaliska w Gieczu przerosły moje oczekiwania tamtego pamiętnego lata. Sporo się wtedy nauczyłam. To były moje najfajniejsze praktyki. Po prostu spełnił się mój sen.

Marta Słonimska

Marta Słonimska Marta Słonimska Marta Słonimska Marta Słonimska Marta Słonimska Marta Słonimska
Zdzisława Flisińska (Ciszewska): Moje wspominki

...kreuje się na Pana Boga, a chodzi w wytartych portkach,... ha, ha...” Takimi mniej więcej słowami przedstawił nam nowego mieszkańca muzeum na Grodziszczku przełożony, po naszym powrocie z przerwy świąteczno-noworocznej w 1969 r.

Pan Stefan Sojecki codziennie przechodził koło szkoły idąc do sklepu na zakupy, przeważnie w czasie przerw. Podchodził do nas, nauczycielek stojących na boisku, witał się z gracją jak przystało na przedwojennego dżentelmena i zapraszał do muzeum, na wieczory przy kominku. Z radością zmiany kadrowe w Klubokawiarni powitały dzieci, mniej może młodzież. To od nich wiedziało się, jakie atrakcyjne zajęcia dla nich przygotowała pani Sojecka wraz z panem Stefanem.

Nam zastrzegł przełożony, żeby z tymi ludźmi nie wchodzić w bliższy kontakt, bo... i tu posypały się zasłyszane wieści.

Ja znałam Grodziszczko ponieważ przychodziłam tu z dziećmi z II klasy (rocznik 1960) na lekcje wychowania fizycznego. Jednego razu opowiedzieli mi moi wychowankowie, jak to pani z muzeum przegoniła dzieciaki zjeżdżające z wałów na sankach. Przedtem im już kilkakrotnie tłumaczyła, że wały należy chronić, a nie niszczyć. Moje dzieci wspomniały, że za czasów pani Izy było lepiej, bo ich z wałów nie przepędzała. I tak po trosze dzieci przynosiły wieści z Grodziszczka. To o tym, że po Klubokawiarni chodzą koty, które pieści pani Sojecka, a to, że przyjechało kino objazdowe. Od młodzieży słyszało się o organizowanych wieczornicach, które prowadził pan Stefan.

Zdzisława Flisińska Budynek muzealny: przed Klubem „Piast” (lata 70. XX w.)

I ciągotki do poznania tych ludzi, którzy próbowali wnieść coś nowego w to środowisko spowodowały, że wiosną 1969 r. (kiedy w programie z historii klasy piątej rozpoczęłam dział o początkach państwa polskiego) wybrałam się do muzeum by uzgodnić z panią kustosz termin lekcji w sali muzealnej. Tą pierwszą lekcję poza salą lekcyjną dobrze pamiętam. No i uczniów z tej klasy, z rocznika 1957. Wszyscy byliśmy pod wrażeniem opowiadania pani kustosz, objaśniania każdego ciekawego eksponatu. Ciekawość wzbudziły kościane łyżwy i gliniane zabawki, mało co różniące się od współczesnych tym dzieciom. Z jakim zażenowaniem słuchały dziewczątka o kabłączkach i o zalotach ówczesnych chłopców. Ta lekcja muzealna miała później duży wpływ na moje nauczanie, zwłaszcza na stosowane metody... I tak już po roku 1969 lekcje z historii z tego działu odbywały się w muzeum. W późniejszym czasie, kiedy kościółek w Gieczu został zamknięty, miałam zgodę na prowadzenie lekcji również w tym miejscu.

Sala Klubokawiarni była również udostępniana na zbiórki zuchowe zwłaszcza gdy były składane Obietnice Zuchowe, czy zakończenie podchodów.

Ważnym wydarzeniem w pierwszym roku bytowania państwa Sojeckich był przyjazd do Giecza potomków Gieczan, tych uprowadzonych przez czeskiego księcia Brzetysława w 1039 r. Było to latem 1969 r. Przyjechali odwiedzić rodzinny Giecz po 950 latach, bo o nim czytali w czeskiej prasie. Na pytanie pani kustosz: Kim wy jesteście — Czechami? Nie! Polakami? Nie! A kim? My jesteśmy Gieczanami! To wydarzenie zostało przedstawione w książce Janusza Roszki „Kolebka Siemowita”, w Księdze Giecza. Może warto było by zaprosić Gieczan spod Pragi na złoty jubileusz muzeum?

I od tej pamiętnej lekcji co jakiś czas zaglądałam do muzeum już jako osoba prywatna. Ktoś kto nie miał takiego kierownika jak my, jak ja, ten nie zrozumie dlaczego człowiek z obawą wychylał nos poza wynajęty pokoik. Po pierwsze nie było na to czasu, bo lekcje rozpoczynało się rano o 8.00, a kończyło o 17.05, w soboty o 16.10, kiedy już żaden autobus nie jechał do Środy. Ten wydłużony czas pracy był spowodowany licznymi „okienkami” między lekcjami, złośliwie ułożonymi przez szefa. Ponadto trzeba było do każdej lekcji napisać konspekt. Etat wynosił 28 godzin, ja miałam jeszcze 13 nadgodzin, płaconych ryczałtowo. Pan kierownik dręczył człowieka bardzo częstymi hospitacjami, niekiedy dwoma lub trzema w ciągu jednego dnia, liczył konspekty, czy zgadzają się z liczbą godzin itd. Również za prywatność człowieka poniżał. Za pójście na Grodziszczko również. Dlatego też nie potrafię przedstawić wszystkich dokonań Sojeckich w tym czasie, bo nie uczestniczyłam, gdyż obawiałam się.

Nie pamiętam który to był rok, kiedy dość głośny był nabór aktorów amatorów do sztuki opowiadającej o czasach rozbicia dzielnicowego. Głównymi bohaterami tej sztuki był książę Bolesław Pobożny, żona Jolanta, jego brat Przemysł I i małoletni syn Przemysława — Przemysł II. Nie wiem też, czy scenariusz do niej był oparty o dzieło jakiegoś znanego autora, czy też był autorstwa pani Michaliny i pana Stefana. Stroje częściowo były wypożyczone z teatru, częściowo z zasobów muzeum, a resztę aktorzy zrobili we własnym zakresie. Pamiętam, że księcia Bolesława grał mieszkaniec Biskupic, młodziutki wówczas Daniel Janicki, a księżnę Jolantę mieszkanka Nowojewa Bogumiła Drozdowska. Tak na marginesie, ta sztuka trochę później połączyła ich węzłem małżeńskim.

Pan Stefan miał dar przekonywania tych nieprzekonanych. Pamiętam, że podczas jednej z wieczornic przekonał uczestnika bitwy spod Monte Cassino do zwierzeń. Był to pan Jan Stępień, mieszkaniec dwojaków w Gieczu. Człowiek małomówny z natury. To co przeżył w czasie wojny spowodowało jego zamknięcie się w sobie. Miał dużo odznaczeń, medali właśnie za udział pod Monte Cassino, którymi bawił się, a później handlował z kolegami jego synek, Jasiu Napierała, a mój wychowanek. Na pewno w niektórych domach poniewierają się pamiątki po starym Stępniaku. Nie pamiętam jak często były organizowane wieczornice, ale na pewno w okresie zimowym. Pamiętam spotkanie z pracownikiem inspektoratu w Środzie Wlkp. Tematem była miłość. Przypominam sobie tą młodzież tak skrępowaną, zarumienioną, ale uważnie wysłuchującą wypowiedzi przeważnie dorosłych, choć kilku z nich, odważnych wzięło udział w dyskusji. Zapisałam w swej pamięci wieczornicę z udziałem redaktora Gazety Poznańskiej, o ile dobrze pamiętam, nazywał się Nowakowski, chyba był redaktorem naczelnym tej gazety. Wiem, że tematyka była czysto polityczna. Był to okres wczesnego Gierka.

Z większych imprez organizowanych przez muzeum to majowe Dni Książki i Prasy, z co prawda skromnymi zasobami, ale ciekawymi. Zawsze coś tam dla siebie znalazłam. Odbywały się też Dni Kasztelani Gieckiej, w czerwcu. Były to widowiska w plenerze, na drewnianej scenie szumnie zwanej estradą. Aktorami byli uczniowie ze szkół poznańskich, studenci, a także mieszkańcy Giecza. Przez wiele lat przechowywane były kolczugi, kaftany rycerskie, szyszaki, miecze, tarcze i topory. Elementy strojów wykonane były z papieroplastyki i drewna. Gdy nie było widowisk w danym roku czy latach, to wraz z Muzeum Archeologicznym w Poznaniu organizowane były konkursy historyczne związane z Kasztelanią Chrobrego. W mym warsztacie pracy zachował się jeden z regulaminów konkursu pt. „Turniej historii” dla klas V–VIII, był to turniej międzyszkolny z maja 1975 r. Pamiętam, że w połowie lat 70. byłam współorganizatorką konkursu z okazji rocznicy rewolucji październikowej. W 1974 r. Komenda Hufca Środa wlkp. zorganizowała wiosenny rajd harcerski do Giecza. Nasze drużyny harcerskie były gospodarzami. Finał rajdu miał miejsce na Grodziszczku, gdzie pani kustosz ciekawie przedstawiła historię kasztelani, pokazała wystawione w muzeum eksponaty. Jak się okazało, wielu harcerzy z terenu po raz pierwszy było w muzeum i w Gieczu. Ja na drugi dzień w szkole dostałam reprymendę od dyrektora Słopienia za to, że rajd miał miejsce w godzinach mszy na Grodziszczku, że moi harcerze kierowali ruchem samochodów. Chodziło przecież o bezpieczeństwo uczestników. On uznał, że tym przyczyniłam się do większej frekwencji w kościele. Już wtedy dyrektor pełnił funkcję sekretarza partii ds. propagandy, no i chyba chciał się wykazać. A ja najprawdopodobniej otrzymałam naganę do akt, muszę to jeszcze sprawdzić! Dobrze pamiętam, że w tamtych czasach drzwi do muzeum były zawsze szeroko otwarte dla każdego, prócz poniedziałku. Tam nie tylko można było napić się kawy czy herbaty, a także zwierzyć się i wypłakać. Nigdy nikomu nie odmówiono kąta i dobrego słowa. W piątkowe popołudnia lub sobotnie poranki ciągnęły na Grodziszczko kilkuosobowe wycieczki poznańskich studentów. Mile i wesoło spędzali tam czas, niektórzy zaprzyjaźnili się z gospodarzami i stali się dobrymi bywalcami.

Ja zaczęłam bywać na dobre na Grodziszczku, kiedy odważyłam się lekceważyć zakazy pana kierownika. Powiedziałam to otwarcie podczas jakiegoś starcia, że po szkole jestem osobą prywatną, a panu nic do tego, jak ja spędzam czas. Przestałam się martwić jego podchodami, buntowaniem koleżanek przeciwko mnie. Nie byłam sama, miałam dobrą i mądrą koleżankę, z którą mieszkałam przez ścianę w domu pani sołtys w Biskupicach. Niedługo potem, bo w 1973 r. pan Wac odszedł na zasłużoną emeryturę i już nikt więcej nie wtrącał się w nasze życie prywatne. Mnie bardzo ciągnęło na Grodziszczko, tam był inny świat, klimat, ludzie z ogromną wiedzą, znajomościami. Może nigdy nie miałabym okazji usłyszeć o Gałczyńskim, który przychodził w Krakowie do pana Stefana na konfitury z róż (pisze też o tym Roszko w „Kolebce...”), o pożegnalnej rozmowie z Czesławem Miłoszem w Baranowiczach, on wybrał emigrację, a Sojecki Polskę, z ust bezpośrednich. Tam miałam okazję zamienić kilka zdań z Ireną Kwiatkowską, przywitać się z Ludwikiem Sempolińskim, posłuchać gawędy malarza - marynisty Morskiego (imienia nie pamiętam).

Bywałam też na skromnych imieninach 2 i 29 września. Od tych ludzi emanowało tyle ciepła, nie sądzę żeby okazywany szacunek do siebie był na pokaz. Pani Michalina nazywała swego Stefcia Słoneczkiem i przy byle okazji całowała go w czoło, on zwracał się do niej Myszko i też całował ją w czółko. Wielu było zdziwionych tych ich wzajemnym stosunkiem do siebie. Nigdy nie słyszało się podniesionych głosów, kłótni, czy narzekań. A przecież nie było to żadną tajemnicą, że pan Sojecki na okrągło pociągał, ale nikt nigdy nie widział go pijanego. Oboje nie przywiązywali wagi do swego stroju. On wiecznie nosił teksasy i barani kubraczek, Myszka szeroką, ciemną spódnicę, pończochy w rąbki i sięgające do kostek buty ortopedyczne. Chodziła w tych butach świątki piątki, na okrągło cały rok. W ich pomieszczeniach prywatnych rządziły koty. W okresie kocenia zawczasu do szaf wstawiane były kartoniki ze szmatkami. Małym kotkom nadawali imiona. Zapamiętałam kilka: Carmen, Rudzik, Mruczuś, Piegusek, Czarnotka, Psotka, Białasek, Kicia. Tych kotów było dużo, mówili, że mają ich 44. Rozpaczali kiedy któryś z kotów zaginął. Pamiętam jednego roku koty padały jeden za drugim. Okazało się, że przyczyna była prozaiczna. Palacz, pan Szerszeń z Nowojewa musiał opryskiwać palatium przeciw chwastom i właśnie tym zatruwały się koty. Wtedy nie rozumiałam ich rozpaczy po stracie kota, czy w feralnym roku wielu kotów. Rozumiem to od ponad dwudziestu lat, bo my mieliśmy pieska chowanego od czasu gdy miał trzy tygodnie, przeżył z nami 17 lat. Niedługo minie 5 lat od jego odejścia a nam jeszcze serca krwawią.

Tyle ciepła było w pani Michalinie i tyleż samo chyba zazdrości. Jaka ona robiła się inna, gdy Słoneczko adorowało jakieś młode dziewczę, na dodatek ładne. Wszystko mówiły zaciśnięte usteczka i przyklejony uśmiech. Wtedy dziwiłyśmy z koleżanką, że tacy starzy, a tacy bojący się o siebie. A przecież oni gdy przyszli do Giecza to z dzisiejszego punktu widzenia byli ludźmi w średnim wieku. Pani Michalina liczyła lat 50, a pan Stefan miał 60 lat.

Zanim przejdę do dnia oficjalnego pożegnania państwa Sojeckich, opiszę pewne wydarzenie związane z Grodziszczkiem, które to po dzień dzisiejszy jest dla mnie nierozwiązaną zagadką. Moim niezastąpionym środkiem lokomocji był rower, który służy mi po dzień dzisiejszy. Na Grodziszczko tylko jeździłam rowerem, z wyjątkiem kościoła w niedzielę. Często wracałam dość późno. Mój gospodarz, pan Janicki na drugi dzień mnie ostrzegał: „... pod topolą jeszcze coś panią wykusi, bo już niejednego to spotkało”. To samo mówił mi starszy pan Szerszeń, który w muzeum był palaczem i towarzyszem w słotne wieczory. Ja śmiałam się z ich ostrzeżeń, bo nie wierzyłam w żadne duchy. Jednego razu jak zwykle pojechałam do Sojeckich dość późno z takim zamiarem, że pożegnam się z nimi na krótko przed północą. Tak też zrobiłam. Chyba minutę przed północą stanęłam pod topolą, rower miałam uszykowany do szybkiego wskoczenia i w razie czego w nogi. Była pełnia, było dość jasno, wejrzałam na zegarek... i pamiętam, że chyba tylko zdążyłam raz „klepnąć” zapytanie: „Duszo pokutująca czego żądasz?” I dalej nic nie pamiętam co się ze mną działo. Rano w tych samych rzeczach obudziłam się w swoim łóżku! Wystraszona wybiegłam zobaczyć czy na dworze nie stoi mój rower, nie było! Pobiegłam na strych, bo tam przechowywałam rower. A on stał na swoim starym miejscu. Ogłupienie, zaskoczenie, a potem strach i wyrzuty sumienia i wstyd z powodu nieusłuchania starszych. Po kilku dniach pojechałam się upewnić czy ja w tym dniu faktycznie byłam na Grodziszczku. Okazało się, że byłam i dowiedziałam się, że oni w trójkę martwili się o mnie i wyrzucali sobie, że mnie nie zatrzymali. Nigdy nie przyznałam się do tego co się wydarzyło. Po latach, gdy już mieszkałam w Choczu opowiedziałam zagadkową historię mojej pani gospodyni, pani Janickiej. Opowiadałam to uczniom, z którymi przyjeżdżałam na wycieczki. Nie zapomnę z jaką rezerwą przyglądali się topoli...

Zdzisława Flisińska
Pożegnanie Pani Michaliny Kwiczala-Sojeckiej w czerwcu 1976 roku
(autorka wspomnień stoi w drugim rzędzie w ciemnych okularach)

Pożegnanie państwa Sojeckich, właściwie pani kustosz miało miejsce którejś niedzieli chyba w czerwcu 1976 r. Wśród żegnających przeważały dzieci i młodzież. Nie było żadnego przedstawiciela dyrekcji ze szkół z Giecza czy Dominowa. To tak, jakby opiekunowie tej placówki nie zasłużyli na skromne dziękuję, za to co przez siedem lat zrobili dla małych i tych większych. Prawdopodobnie nigdy dotąd w tym obiekcie nie tętniło życie tak jak za ich pobytu. Dopóki ludzie zajmowali miejsca, to po sali kręcił się pan Stefan, a potem zaszył się w pokoiku i nikt go tego dnia nie zobaczył. Później tłumaczył, że to Myszka zasłużyła na podziękowanie i pożegnanie, a nie on.

Z łezką w oku wspominała lata swej młodości nie tylko metrykalnej, ale i zawodowej
Zdzisława Flisińska, wówczas Ciszewska, dla której Giecz jest tak ważny jak pierwsza miłość.

Zdzisława Flisińska Spotkanie Koła Gospodyń Wiejskich w muzeum w latach 70. XX w. (drugi od lewej Stefan Sojecki, gospodarz obiektu)
Natascha Storms: Wspomnienia z Giecza

Nazywam się Natascha Storms i pochodzę z Sacramento w Kalifornii. Przyjechałam do Giecza latem 2004 roku w ramach praktyk archeologicznych w Gieczu. Jako dziecko mieszkałam w Niemczech, w czasach kiedy nie mogliśmy odwiedzać takich państw jak Polska. Mimo to, w dzieciństwie miałam wielu przyjaciół, którzy pochodzili z tego kraju. Nie mówiliśmy w tym samym języku, ale zawsze udawało nam się znaleźć sposób na wspólną zabawę. To z powodu tych przyjaźni zawsze chciałam odwiedzić Polskę. Coś mnie tam przyciągało. Wyobraźcie sobie moje podekscytowanie kiedy odkryłam praktyki z badań wykopaliskowych i antropologicznych, czyli dokładnie tego, co mnie interesuje, w Polsce. I nie rozczarowałam się.

W Gieczu było cudownie. Uwielbiałam kościółek na grodzie, i pola wokół, i drożdżówki z makiem. Nigdy nie znalazłam drugich tak pysznych jak te w Gieczu. Szczególnie podobał mi się cmentarz i prace na wykopaliskach. Chociaż najbardziej lubiłam pracę analityczną. Uwielbiałam spędzać wieczory na opisywaniu kawałków ceramiki i czyszczeniu kości na poddaszu. Przepadałam także za uczeniem innych studentów i pomaganiem im w odkrywaniu tego, jak można poznać życie ludzi poprzez ślady na ich kościach. Chciałabym wiedzieć więcej o tych ludziach i tym o jak żyli. Miałam szczęście odkryć szkielet dziecka z amuletem na piersi. Znalazłam również piękny koralik z karneolu. Był ośmiokątny, i miał jakiś cal długości. Rozmyślałam nad tym, ile pracy musiało zostać w niego włożonej, i o bursztynowym szlaku handlowym, na którym znajdowało się stanowisko. Uwielbiałam również zajęcia z historii i z archeologi lotniczej. Chciałabym móc tam wrócić i pracować na przedchrześcijańskich stanowiskach w okolicy.

Natascha Storms

Na praktykach w Gieczu poznałam wielu wspaniałych ludzi. Pamiętam dr Marka Polcyna jako bardzo miłego człowieka. Wciąż utrzymuję kontakt z kilkoma osobami, które poznałam w czasie praktyk, większość z nich jest z Kaliforni, z wyjątkiem Magdy Miciak. Zapamiętałam Magdę jako ciężko pracującą młodą kobietę. Pamiętam jak siedziała do późna poprawiając i wykańczając rysunki profili wykopów. Zawsze była bardzo miła i dobrze się z nią pracowało. Była także moim pierwszym znajomym na facebooku, ha, ha, ha.

Pewnego dnia po pracy, Rob Nethken i ja spacerowaliśmy sobie w pobliżu stanowiska, kiedy napotkaliśmy 2 młode dziewczyny, które mówiły trochę po angielsku. Zadawały nam mnóstwo pytań, aż wkońcu zaprosiły nas do domu na kawę. I tak wylądowaliśmy u nich w domu, ich rodzina bardzo ciepło nas przyjęła. Napili się razem z nami, i zaprosili innych młodych ludzi z wioski. Właściwie nie mówiliśmy w tym samym języku, ale i tak było bardzo fajnie. Mogliśmy porozmawiać o naszych rodzinach, braciach, siostrach i rodzicach. Rob i ja bawiliśmy się tak świetnie, że straciliśmy poczucie czasu. 5 godzin później wróciliśmy do grodu. To jest jedno z moich ulubionych wspomnień z Giecza.

Natascha Storms

Moja praca w Gieczu zainspirowała mnie do kontynuowania nauki, i pójścia na studia magisterskie. W 2009 roku zdobyłam dyplom magistra z bioarcheologii. Dziś prowadzę wykłady i ćwiczenia z wprowadzenia do archeologii fizycznej, i często wykorzystuję zdjęcia z Giecza, nie tylko jako ilustracje do zajęć z osteologii, ale także by zainspirować moich studentów do wyjazdu ze Stanów i podróżowania. Chciałabym móc znów pojechać do Giecza. Gdybym wiedziała, że będzie tam dla mnie praca, nawet nieodpłatna wolontariacka, przyjechałabym, ale obecna gospodarka nie wspiera wyjazdów dla przyjemności. Chciałabym.

tłum. Olga Miciak

Natascha Storms Natascha Storms
Magda Felis: Wspomnienia z Giecza

Badania archeologiczne w Gieczu były moimi drugimi wykopaliskami w ramach praktyk studenckich. Pamiętam, że początkowo postanowiłam pojechać tam tylko na dwa tygodnie, gdyż praktyki na zaliczenie miałam odbywać w innym miejscu. Po dwóch tygodniach stwierdziłam jednak, że zostaję dłużej. W ramach tych wykopalisk, w sierpniu 2001 roku, pierwszy raz miałam okazję badać wczesnośredniowieczne cmentarzysko szkieletowe i nauczyłam się rysować szkielet in situ, która to umiejętność bardzo mi się przydała kilka lat później. Razem ze mną praktyki odbywali też inni studenci archeologii: Justyna, Magda, Monika, Andrzej i Tomek. Byli tam również studenci z USA. Badania na cmentarzysku prowadziła pani Elżbieta Indycka, natomiast na grodzisku pani Teresa Krysztofiak. Pierwsza nasza baza mieściła się w sali lekcyjnej szkoły podstawowej w Gieczu a po pewnym czasie przenieśliśmy się do położonego bliżej grodziska przedszkola.

Droga na miejsce badań prowadziła przez wieś, gdzie obowiązkowo zahaczaliśmy o piekarnię, następnie koło kościoła św. Mikołaja i ostatnich zabudowań, potem przez mostek wśród trzcin, nad którymi kłębiły się roje komarów. Stamtąd wychodziło się na pole i po lewej stronie ukazywał się wał grodu oraz stojące pod nim wielkie drzewo, po prawej zaś widać już było nasze cmentarzysko.

Dni upływały na pracy. „Nie ma to jak zdjąć warstwę humusu z samego rana, a do południa przerzucić hałdę” — mawialiśmy. Wykop każdy miał swój, zwyczajowo o wymiarach 5× metrów. Popołudniami myliśmy kości.

Po powrocie z pracy następowało ulubione przez nas zajęcie, czyli ubijanie much, które okrutnie przeszkadzały w zasłużonym odpoczynku. Po obiedzie, oprócz mycia kości, był czas i na inne rozrywki, takie jak wieczorne turnieje ping-ponga i rozgrywki chińczyka. Ogólnie całe badania były bardzo „chińskie”, bowiem do wspomnianych gier dochodziły jeszcze takie elementy jak ryż z sosem chińskim i chińskie zupki na obiad, nie wspominając o telewizyjnym seansie filmu „Dawno temu w Chinach”.

Magda Felis Magda Felis

Czasem urządzaliśmy ogniska z kiełbaskami, a raz nawet zrobiliśmy kolację z winem i pizzą. Poza tym, pracę oraz wieczory urozmaicały nam różne opowieści, w tym moje mrożące krew w żyłach historie o czaszkach, podchodzących ze stanowiska pod bazę po zachodzie słońca, rozbudowywane później przez resztę grupy. Wielką wyobraźnią wykazywał się zwłaszcza Andrzej...

Do dziś często go wspominamy. Nigdy nie zapomnimy jego fantazji i pogody ducha, na przykład gdy w czasie wieczornej imprezy w bazie, Andrzej — wielki miłośnik koloru żółtego, pożyczył nam swoje żółte koszulki.

Magda Felis

Podczas innej wizyty w Gieczu — tym razem w odwiedzinach u będących na praktykach kolegów — przeżyłam coś, co można by nazwać doświadczeniem przeszłości. W czasie wieczornego spotkania przy ognisku oddaliłam się samotnie w kierunku wału grodziska. Tam usiadłam i kontemplowałam otoczenie. Nagle, dosłownie na kilka sekund, opanowało mnie dziwne wrażenie, że za chwilę zza pobliskich drzew wymaszeruje drużyna wczesnośredniowiecznych wojowników.

Magda Felis

Giecz w swoim życiu odwiedziłam kilka razy. Po raz pierwszy na wyjeździe terenowym z paleoekologii, później w ramach praktyk wykopaliskowych, następnie przy okazji sesji naukowej przed zasypaniem reliktów kościoła grodowego. Innym razem z wizytą u kolegów. W ubiegłym roku zaś przybyłam do Giecza na Dożynki i Dziady. To miejsce ma niesamowity klimat i cały czas robi na mnie wrażenie.

Magda Felis

Amanda Agnew (Ohio, USA): Wspomnienia z Giecza

Do Giecza przywiodły mnie moje cele zawodowe, chociaż kiedy przyjechałam tam jako praktykantka 2003 roku nie wiedziałam, co dokładnie chcę robić w mojej karierze naukowej. Giecz, a właściwie cała Polska, zaintrygowały mnie jak tylko przyjechałam. Praca nie była jedyną rzeczą która mnie tam zafascynowała (choć była równie ekscytująca). Bardzo szybko zakochałam się we wszystkim: w historii, jedzeniu (zwłaszcza w pączkach — amerykańskie donuty są okropne!), w ludziach i całej kulturze. Początkowo myślałam, że będzie to po prostu doświadczenie, które będę mogła sobie wpisać do CV. Wkrótce zdałam sobie sprawę, że to czego nauczyłam się w Gieczu było czymś więcej, wykraczającym daleko ponad to, czego uczą w książkach.

Dojrzewałam w Gieczu. Spędziłam siedem moich urodzin pokryta błotem w wykopach na cmentarzysku i nie wyobrażam sobie lepszego sposobu na spędzenie tego czasu. Gdybym nie doświadczyła tej przemiany, którą przeżyłam w Gieczu, nie byłoby mnie tu, gdzie teraz jestem (czyli na największym Uniwersytecie w USA w charakterze wykładowcy). Dowiedziałam się tak wiele, nie tylko o tym, co chciałam osiągnąć zawodowo, ale również o tym, jaką osobą chciałabym zostać. Uczyłam się o pracy zespołowej, zaufaniu i przewodzeniu. Teresa Krysztofiak i Marek Polcyn dali mi życiową szansę: być częścią ich zespołu. Uwierzyli we mnie, kiedy byłam młoda i dopiero zaczynałam swoją karierę i zawsze będę im za to wdzięczna. Przebywanie w Gieczu wciąż pobudza moją ambicję i zamiłowanie do pracy, którą wykonuję, bo praca w tym miejscu najbardziej mnie uszczęśliwia. Za każdym razem, gdy byłam w Gieczu w ciągu ostatnich 10 lat, wyjeżdżając nie byłam w stanie powstrzymać się od płaczu. Giecz został moim drugim domem, a tamtejsi ludzie moją rodziną.

tłum. Olga Miciak

Amanda Agnew Amanda Agnew Amanda Agnew Amanda Agnew Amanda Agnew Amanda Agnew Amanda Agnew Amanda Agnew Amanda Agnew
Zygmunt Piasecki: patronat kulturalno-oświatowy nad gminą Dominowo

Pod koniec 1976 r. Ministerstwo Kultury przesyła do Naczelników Gmin uchwałę o powoływaniu Gminnych Ośrodków Kultury. Pierwszym dyrektorem zostaje Zygmunt Piasecki, a dotychczasowy Gminny Dom Strażaka zostaje przekształcony na Gminny Ośrodek Kultury. Konsekwencją tej decyzji jest rozbudowa i modernizacja tego budynku. Na czas remontu podwaliny pod przyszłą działalność Ośrodka Kultury organizuje się w klubach. W tym okresie najlepiej działającym klubem był „Piast” działający przy Rezerwacie Archeologicznym w Grodziszczku, często nagradzany za działalność kulturalno-oświatową. Okres ten należy również do najlepszych czasów działalności Kół Gospodyń Wiejskich i Kół Związków Młodzieży Wiejskiej. To właśnie z Giecza i ościennych wsi (Biskupice, Chłapowo, Dzierżnica) te organizacje wspólnie z Kierownikiem Rezerwatu i Ośrodkiem Kultury rozwijały wszelkie formy działalności kulturalno-oświatowej: prelekcje, pokazy, spotkania autorskie, imprezy okolicznościowe, obrzędy. [Klub „Piast”] dla tych organizacji był jedynym miejscem dla ich realizacji. Ponadto, w Rezerwacie mieścił się punkt biblioteczny Gminnej Biblioteki w Dominowie, a raz na dwa tygodnie projekcje filmów przez kino „Baszta” w Środzie Wlkp.

Dużą rolę w promocji Rezerwatu Archeologicznego i Giecza odegrało działające w tym czasie schronisko młodzieżowe mieszczące się w starej szkole w Gieczu. Wpisy i podziękowania można przeczytać w kronice schroniska dostępnej w Gimnazjum w Gieczu.

I nadszedł rok 1978. W wielu gminach naszego województwa instytucje kulturalne szczebla wojewódzkiego posiadające oddziały w terenie przyjmują patronat nad gminami w dziedzinie kulturalno-oświatowej. Podczas sesji Rady Gminy Dominowo, dyrektor Muzeum Archeologicznego w Poznaniu dr Włodzimierz Błaszczyk przedstawił propozycję wspólnych działań i pomocy gminie w organizacji różnych form kulturalno-oświatowych. Podczas sesji dokonano otwarcia wystawy pn. „Z pradziejów gminy Dominowo”.

Dalsze działania to opracowany wspólny program Ośrodka Kultury w Dominowie i Działu Naukowo-Oświatowego, którym kierował mgr Zenon Głogowski, a zadania programu przygotowywał mgr Bolesław Panczenko. Podczas święta regionalnego „Dni Kasztelanii Gieckiej” , które początkowo trwały tydzień, każdy dzień posiadał swoją nazwę (dzień teatru, filmu, muzyki, tańca, itd.) Jednak pierwszym dniem zawsze był temat związany z archeologią. Były to prelekcje, konkursy wiedzy, konkurs plastyczny, np. „Moja przygoda w muzeum”. W Szkole Podstawowej w Gieczu zorganizowano pokonkursową wystawę pt. „Stare Miasto w Poznaniu w świetle badań wykopaliskowych”, poprzez którą młodzież tej szkoły mogła zapoznać się z pracami swych rówieśników z innych szkół wielkopolskich.

Zgodnie z ustalonym programem młodzież szkolna z gminy Dominowo oraz uczestnicy ferii letnich i zimowych miała bezpłatny wstęp do Muzeum Archeologicznego w Poznaniu. Do Ośrodka Kultury i szkół przysyłano informacje i zaproszenia na wystawy sezonowe.

Wspólnym zadaniem było również pozyskiwanie środków, wybór programu i wykonawców podczas „Dni Kasztelanii Gieckiej„ i „Święta Plonów”.

Latem 1979 roku zorganizowano plener malarski, którego głównym tematem był Giecz i Grodziszczko. Do udziału w plenerze zaproszono znakomitych malarzy jak Barbara Houwalt, Karol Jóźwiak, Eugeniusz Szotkiewicz, Leszek Kostecki. Na obrazach znalazły się głównie zabytki wnętrza Grodu, kościoły w Grodziszczku i Gieczu, pejzaże Grodu i byłego zalewu, dworek w Gieczu. Ponadto, na potrzeby przyszłej galerii uwieczniono dworki w Chłapowie, Dzierżnicy i Murzynowie Kościelnym oraz zabytkową karczmę w Dominowie. Następny plener malarski odbył się w 1981 roku, a uczestnikami [byli] studenci Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Poznaniu. Z dziełami ukazującymi życie współczesnej gminy i jej bogatą przeszłość można było zapoznać się na wystawie poplenerowej zorganizowanej na Starym Rynku w Poznaniu. Podczas wystawy wydano około 300 broszur promujących Giecz i Grodziszczko. Uczestników plenerów zakwaterowano w (nieistniejącym już) hotelu Spółdzielni Kółek Rolniczych w Dominowie.

Na koniec chciałbym zaznaczyć, że patronat Muzeum Archeologicznego i współpraca z Rezerwatem w pierwszych latach działalności Ośrodka Kultury miały olbrzymi wpływ w osiągnięciach tej placówki w następnych latach.

Apolonia Łastowiecka

Ballada o Gieczu — piastowskim grodzie

Jest wiele ballad już wyśpiewanych,
Legend, powiastek złotych,
Żyją wspomnienia niezapisane,
Cenniejsze niż klejnoty.


Śpiewaj ballado o dziejach Giecza
I jego grodzie spalonym.
Dobądź z głębiny pra-średniowiecza
Skarby w nim zatopione.


Opowiedz nam o Gieczu, dawniej Gdeczem zwanym,
co swe poczesne miejsce wśród innych grodów miał
i co w ramionach wałów bezpiecznie schowany
był gniazdem Pierwszych Piastów skąd władał i trwał.


Czas starł jego potęgę, ścieżki, polne drogi,
po których niósł ze świata wieści mądry dziad.
I te rycerskie szlaki szumne, pełne trwogi,
gdy jad niezgody bratniej na tą ziemię spadł.


Wkoło grodziszcza topiel i szuwary
rzeczka Moskawa oblewała kraj.
Tu ptactwo wodne, ryby i zwierz szary
miały na ziemi utracony raj.


Ta ziemia Polan była przebogata,
rola obsiana, łąki pełne trzód
w sytości żyła każda kmieca chata,
a białogłowy pełne wszelkich cnót.


W kościele grodu u Świętego Jana
—- jak dotąd głosi stara gminna wieść
— relikwiarz rzucał wiernych na kolana,
by męczennikom wiary oddać cześć.


Prorokowały wędrowne dziady, dni gorzkie grodom wróżyły.
Smętne śpiewały im jeremiady, przyszłe nieszczęścia wieszczyły.


Bo żądza władzy możnych spętała i odszedł spokój święty
I nie raz jeden krew się polała w dni onych czas przeklęty.


Niejedna matka gorzko płakała, patrząc na syny swoje,
Bo ziemia Polan bardzo cierpiała przez bunty i rozboje.


Król Mieszko rzucił gród przerażony, zostawił w nim grododzierżcę.
Zabrał drużynę, syna i żonę — zrobił to z ciężkim sercem.


A Syn Kazimierz już na obczyźnie, uszedłszy z matką do Niemiec.
Poprzysiągł wierność swojej Ojczyźnie i powrót na Jej ziemie.


W ten czas nieszczęsny, czas niepokoju, kiedy nieobce są zdrady,
Brzetysław Czeski z tabunem wojów ruszył na swe sąsiady.


Kiedy najeźdźca stanął pod Gieczem, obiecał wojom i sobie,
Że zniszczy ogniem, toporem, mieczem rodowe Gniazdo Piastowe.


Mieszkańcy grodu się wystraszyli. Z poddańczą rózgą białą
O zmiłowanie tylko prosili — bo cóż im pozostało...


Tylko kasztelan nadstawił głowy i broniąc grodu sławy,
W rycerskiej zbroi zginąć gotowy, rzucił się w nurt Moskawy.


Dzicz Brzetysława kościół złupiła,
Bo nikt go nie obronił.
Kiedy relikwii nie oszczędziła,
Spadł dzwon i groźnie dzwonił.


Gdy się rozsypał na kawałeczki
Zostało po nim ucho.
W strachu rzuciła się do ucieczki,
A dzwon wciąż dzwonił głucho.


Krwawi najeźdźcy więc gród spalili — nie oszczędzili Giecza,
Skarb zrabowali i nie skąpili toporów ani miecza.


Kiedy Gieczanie już się poddali, jak niewolnicy związani,
Z całym dobytkiem, z hańbą zostali, aż na Morawy pognani.
Tak przeminęły czasy świetności,
Giecz pochłonęła pożoga.
Zgliszcza pokryły ziemię w całości,
A śmierć hulała i trwoga.


Po wiekach wielu wyschło jezioro,
A z bagna hełm wychynął.
Czas litościwy ukrył go skoro,
pod tą kolczastą tarniną.


Żałośnie jęczą Giecza kamienie, boć przecież pamiętliwe.
Klękają na nich przeszłości cienie i modlą się żarliwie.


Może się kiedyś ich prośby spełnią - powróci Piastów chwała...
Nieckę jeziora wody wypełnią, wyrośnie kamienny pałac.


W noce jesienne księżyc na wale dni kwawe Giecza zmywa,
A srebrny rycerz wpatrzony w dale tęskne melodie grywa.


PS.
Odeszły w niebyt wędrowne dziady — jest przecież informatyka!
Dziś wyśmiewane ich jeremiady spotyka durna krytyka.



Pamięci Mateusza, 25.04.2013


Mój najpiękniejszy czas w Gieczu

  1. Miejsce tu ciche, miejsce uroczyste
    z dala od butnych, rozwrzeszczanych dróg.
    Czas zatarł drogi i szlaki złociste,
    po których chodził Frasobliwy Bóg.
  2. Gdy maj rozkwitał, świat się zazielenił,
    i o miłości słowik śpiewał pieśń,
    wpatrzonym w niebo palatium kamieniom
    wonne fiołki oddawały cześć.
  3. Latem, nim Słońce spiło srebrne rosy,
    Ktoś w półśnie moim osobliwie grał,
    — Mateusz śmiał się nabożnie kosy,
    ręcznie obkaszał uświęcony wał.
  4. Kiedy kasztany w zrudziałym odzieniu
    siały na wale różańcowy grad,
    tam na ławeczce w zachwycie, w milczeniu
    czułam jak piękny jest tu dla mnie świat.
Jakub Kamiński

Giecz zaistniał w moim życiu dość dawno, bo jakieś 15 lat temu (może nawet więcej). Zaczęło się od zainteresowania swoją najbliższą okolicą. Przeglądając książki natrafiłem na Giecz. Ciekawe jest to, że próżno było usłyszeć o Gieczu w szkole, czy od rodziców... Skrzykiwałem kolegów i od tej pory Giecz został częstym celem naszych wycieczek rowerowych.

Powrót do Giecza — tym razem na dłużej — miał miejsce w 2007 roku. Założyłem wtedy grupę odtwórstwa historycznego — Drużynę Wojów Słowiańskich „Welesowy Ród”. Szukając jakiegoś związku z przeszłością trafiłem — jakżeby inaczej — do Giecza. Dzięki uprzejmości p.p. Teresy i Eli grupa nawiązała kontakt z grodem gieckim, zmieniła też nazwę na Książęca Drużyna Grodu Giecz. Niestety po krótkim czasie się rozpadła... Na szczęście mój związek z Gieczem przetrwał. To tam robiłem swoje muzealne praktyki (prowadziłem swoje pierwsze lekcje muzealne). Tam prowadziłem — myślę, że udaną — imprezę „W poszukiwaniu Kwiatu Paproci”. Tam w końcu odbyłem ponadroczny staż, który był jedną wielką przygodą. Konkretnych lekcji, imprez, nie jestem w stanie opisać. Trochę tego było... Wszystkie za to złożyły się w miłą całość, wspomnienie, które zostanie z pewnością na całe życie. Z pewnością też nie raz jeszcze do Giecza wrócę.


Jakub Kamiński Jakub Kamiński Jakub Kamiński Jakub Kamiński Jakub Kamiński Jakub Kamiński
Agnieszka Lewandowska

W 2011 roku byłam wolontariuszem w muzeum. Wszystko działo się w okresie wakacji. Pomaganie pracownikom tego obiektu nie było obowiązkiem, a przyjemnością. Atmosfera tego miejsca sprawiała, że chciałam tam wracać. Często mówię o Gieczu moim znajomym i cieszę się, że mogłam spędzić ten czas nie tylko jako „zwiedzający”.

Ciekawym pomysłem były „Niedziele w muzeum”. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie i brać udział w różnych konkurencjach. Bardzo dobrze wspominam „Skarbnicę bajek” w Gieczu. W ten ciepły, słoneczny dzień przybyły do nas dzieci z rodzicami. Wspólnie tańczyliśmy, bawiliśmy się, rozmawialiśmy, radowaliśmy się miło spędzonym czasem. Uważam, że takich dni powinno być więcej. Ludzie na jakiś czas zapominają o pracy, codziennych sprawach, mogą odwiedzić to spokojne, a zarazem pełne tajemnic miejsce, w którym można odpocząć, pomyśleć, chociaż na chwilę przenieść się w zupełnie inne czasy. Warto tutaj przyjechać.


Agnieszka Lewandowska Agnieszka Lewandowska Agnieszka Lewandowska Agnieszka Lewandowska
Maria Winiarska

Praktycznie już od urodzenia jestem związana z Gieczem/Grodziszczkiem. Moi rodzice pobrali się w kościele na Grodziszczku. W klasach I–III nasza wychowawczyni wielokrotnie zabierała nas na wycieczki do Rezerwatu. Chyba już wtedy zaraziłam się urokiem i czarem tego miejsca. Obecnie uczę się w Gimnazjum w Gieczu. Często, gdy mamy wolną chwilę w szkole, wybieramy się z nauczycielem na lekcje w plenerze. Jestem wolontariuszką w Rezerwacie. Praca tam jest przyjemnością. Zawsze jest bardzo dużo do zrobienia i ogarnięcia, ale wszyscy wolontariusze ochoczo pracują. Jest to dla nas chwila, w której możemy się dobrze bawić i razem spotkać.

Najbardziej ze wszystkich „Niedziel w muzeum” podobały mi się „Dziady”. Było to spotkanie po zmroku. Jaki to był klimat. Ilu było ludzi. A ten koncert? Po prostu bardzo klimatyczny i energetyczny. Najbardziej tego wieczoru zapamiętałam drogę, która cała była oświetlona małymi świeczuszkami oraz te niesamowite pochodnie. Chyba nigdy tego nie zapomnę.


Maria Winiarska Maria Winiarska

Wielokrotnie uczestniczyłam w zajęciach prowadzonych przez pracowników Rezerwatu. Ile wtedy było śmiechu i zabawy. To nigdy nie były sztywne i włożone w ramy lekcje. To były raczej spotkania klubu dyskusyjnego. Szczególnie w pamięć zapadły mi zajęcia o religii. Rozmowa, dyskusja, ale nie kłótnia. Duża ilość argumentów z każdej strony. Sama byłam pod wrażeniem, ile wiem o swojej religii i jak znam biblię. To było niesamowite przeżycie.

Gdzieś jeszcze między tym wszystkim były półkolonie zorganizowane przez stowarzyszenie „ENOIA”. To było coś specjalnie i tylko dla dzieci. Dorosłym wstęp wzbroniony, no chyba że pracownikom Rezerwatu, ale ich nie można zaliczyć do poważnych i nudnych dorosłych. Dzieciaki były uradowane, a ja szczęśliwa, że mogłam pomóc.

Bardzo lubię tam przebywać. Jest to miejsce o jakiejś wyjątkowej energii i mocy, która daje siłę do pracy, nawet w dzień wolny. No i oczywiście zawsze można napić się wyśmienitej herbatki. Polecam.


Maria Winiarska Maria Winiarska Maria Winiarska Maria Winiarska
Gród w Grzybowie Muzeum Pierwszych Piastów na Lednicy Rezerwat Archeologiczny – Gród Piastowski w Gieczu
Grodziszczko 2, 63–012 Dominowo
Pajączek -- najlepszy polski edytor stron WWW