Giecz - gród pierwszych PiastówREZERWAT ARCHEOLOGICZNY w GIECZU
GRÓD, MUZEUM, WYKOPALISKA, LITERATURA ARCHEOLOGICZNA
Aktualizacja – 20.07.2015. Witamy

Janusz Roszko

VIII. Księga Giecza
(fragment „Kolebki Siemowita”)

POZŁOCISTY  SZYSZAK

Trafić tutaj trudno. Ze wsi Nekla, schludnej i zamożnej, która leży przy szosie Poznań-Warszawa, trzeba odbić drogą na południe. Po kilku kilometrach jazdy pojawia się tablica z napisem „Giecz”, a tuż za nią widać po prawej stronie niewielki kościół z romańskiej kostki pobudowany. Coś dziwnego się z nim dzieje: mury się wybrzuszyły na zewnątrz, jakby w środku ktoś zamknął małego słonia, który teraz gwałtownie rośnie i rozsadza od środka przyciasnawe pomieszczenie.

Pod kościółkiem nie pytamy o przyczyny owych deformacji bryły, tylko o drogę do grodu Giecz.

— Giecz to tu — odpowiadają.

— Ale grodzisko?

Myślą, myślą, wreszcie pytają sami:

— A może Grodziszczko? Kiwamy potakująco głową.

— To tam — pokazują — ale przejechać się nie da.

Okazuje się, że trzeba jechać szosą na Środę Wielkopolską, a z szosy skręcić. Podobno zobaczymy sami gdzie.

Szyszak znaleziony we wsi Giecz, rycina z książki W. Hensla „Studia i materiały do osadnictwa Wielkopolski wczesnohistorycznej”, t. II, Poznań 1953, str. 26 (4.515 bajtów)

I rzeczywiście. W polu, spory kawał od szosy, widnieje wysoka kapa drzew i rozległa. Wysilamy wzrok: u podstawy tej kępy wysokie ziemne wały. I już potem żużlowa droga pro­wadzi nas prosto w pradawną bramą grodu, w ciszę majdanu grodowego, zasłoniętego od wiatru. Jesteśmy w rezerwacie archeologicznym. Pod kasztanowcami stoi nowoczesny muze­alny pawilon, wewnątrz — pośród odkrytych pod tutejszą ziemią reliktów z lat dawnych, chrobrych — wita nas pan z wielką siwą brodą, jak sam Bóg Ojciec. Nosi teksasy. Niegdyś występował z smokingu, bo był najlepszym konferansjerem polskim w czasach powojennych. To mąż kierowniczki tutej­szej placówki, magister Michaliny Kwiczala-Sojeckiej, pan Stefan Sojecki, który w ciszy gieckiego grodziska spisuje swoje pamiętniki. Gestem światowca prezentuje trzy pokoje gościnne na tyłach budynku — proszę sobie wybrać. Mam spędzić kilka dni w ciszy tego grodu, nasiąkać jego atmosferą i pytać.

Tymczasem nęka mnie od samego Poznania pozłocisty szyszak, obawiam się, że będzie mi się śnił w pokoju gościnnym. Zapada właśnie zmrok, do pokoju pchają się ćmy i tańczą pośród sztychów Napoleona Ordy, którymi poozda­biane są ściany. Złoty szyszak... Z tuleją na szczycie, w której umocowany był strojny pęk piór. Z czterech kawałków żelaznej blachy, nitowanych i z ozdobami. Jedna, nad czołem, z której zostały tylko fragmenty — miała kształt korony lub diademu. Nie na darmo dawni historycy wojskowości, Korzon i Gembarzewski nazywali go „hełmem książęcym”...

Odkopano go gdzieś tutaj, nie wiadomo nawet dokładnie kiedy. Lemiesz pługa nagle zazgrzytał w ziemi o blachę czy też po prostu wykopali go grabarze, bo część grodziska zajęta była przez cmentarz. Dość, że pojawił się po raz pierwszy na Wystawie Starożytności i Zabytków Sztuki w Krakowie w 1858 roku. Stanowił własność Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, obecnie znajduje się w poznańskim Muzeum Archeologicznym, gdzie pozwolono mi go wziąć w ręce. Srodze zniszczony, ale trzeba go tylko ustawić w strudze mocnego światła i wpatrzyć się weń uważnie — widać ślady złoceń na żelaznej blasze... Jakże musiał błyszczeć w słońcu, gdy był nowy, jak pięknie pysznił się kolorowy pióropusz na wietrze...

Kto mógł zostawić ten szyszak tutaj, w grodzie gieckim? Niepośledniej rangi osoba to być musiała. Jeżeli powiemy, że drugi podobny okaz, z ozdobą diademową nad czołem, znaleziono w Gnieźnie... Dwa inne znaleziono w ziemi kaliskiej — we wsiach Gorzuchy i Olszówka. Wszystkie cztery pochodzą z ziem rdzennie polańskich, z piastowskiego ośrodka. Ale najbardziej zbliżony formą do gieckiego jest szyszak, który znalazł się w muzeum w Liverpoolu, z adnotacją, że pochodzi „z pobojowiska spod Walric” w Polsce. A więc dochodzi do kolekcji jeszcze piąty okaz. Dalsze hełmy znaleziono na terenie Rusi — w Kijowie, Czernichowie i Mokrem na Wołyniu, dwa na obszarze Prus Wschodnich, jeden w Pecs na Węgrzech. Szyszak z Czernichowa, znaleziony w zespole zabytków słynnej „Czarnej Mogiły”, datowany jest precyzyjnie na X wiek — razem z nim była monetka bizantyńska z drugiej połowy tego stulecia.

Niektórzy autorzy przypuszczali, że szyszaki dostały się do Wielkopolski z ziem ruskich. Przeszkadza temu jeden drobny szczegół: na Rusi hełmy te nazywano „lackimi”, polskimi. Przekonanie takie wywodziło się z niewiary w siłę rodzimego rzemiosła... Dopiero profesor Nadolski przychylił się do poglądu, iż produkowane były w Polsce, na miejscu. I stwierdza, że takie szyszaki pojawiają się u nas w drugiej połowie X wieku.

Jeżeli przymkniemy oczy i postaramy się wyobrazić sobie pierwsze bitwy Mieszka — z Wichmanem czy Hodonem — w obłoku kurzu na pomorskich pobojowiskach pobłyskiwać nam będą takie szyszaki, migotać kolorowe pióropusze... Ile ich tam ujrzymy? Czy wiele? Wprawdzie profesor Andrzej Nadolski pisze, że „hełmy interesujące nas tutaj były noszone stosunkowo nierzadko” — nie wiem, czy na podstawie czterech lub pięciu okazów z terenu Polski można to zdanie bez zastrzeżeń przyjąć. Bardziej po prostu mi trafia do przekonania Korzon, który chce widzieć je jako ozdobę i ochronę głów wodzów i książąt...

Gdzie je zatem w Polsce produkowano? I dlaczego właśnie pod Gieczem znalazł się jeden z tych paradnych bojowych hełmów?

Puka do moich drzwi Stefan Sojecki.

— Może pan chce obejrzeć muzeum? Wieczorem to jest bardzo romantyczne! A poza tym — prosimy na kawę przy kominku!

Musiał ten pawilon pośrodku grodziska wyglądać na zewnątrz jak arka rozświetlony, jakiś transoceanik w ciemności dobijający do portu czasów o tysiąclecie odległych. Oprowadzała pani magister Kwiczala–Sojecka, autorka katalogów zabytków, przewodników, historyczka sztuki. Przedmioty w gablotach są martwe, dopóki nie ożywi ich wyobraźnia widza. Pani magister postarała się w tym kierunku na mnie wpłynąć. A ponieważ przez cały czas wyobrażałem sobie pozłocisty szyszak — wybierałem tylko to, co do hełmu znamienitego mi pasowało. A więc kloce żużla, ślad wytopu żelaza. Bryłka stopionego ołowiu. A więc dawni gieczanie w metalurgii byli biegli. Wreszcie coś z warsztatu jubilerskiego: przyrząd do ciągnięcia drutu srebrnego. Pilnik i tłoczek żelazny, brązowa waga składana do odważania cennych kruszców i ciężarek platerowany brązem, maleńki jak czarna jagoda. To od kowali do jubilerów — mamy wszystkich rzemieślników, którzy mogliby robić hełmy. Ale złoto? Nie ma przecież więcej nic pozłacanego!

Nieprawda. Jest pozłacana ostroga, datowana na XI wiek, jedna spośród 8 znalezionych na terenie grodziska. Jest 6 grotów metalowych do strzał łuku oraz aż 28 bełtów do strzał kuszy, której używano w czasach późniejszych, dopiero od XII wieku. Są dwa toporki bojowe, które ulokować trzeba w czasach wczesnych, najpóźniej w XI wieku. Niektóre okazy nie znane są z innych terenów. Giecz musiał posiadać swój własny przemysł zbrojeniowy! Mógł w tej sytuacji produkować i szyszaki pozłociste, na specjalne zamówienie lub też podarunek dla władcy... Księcia, wojewody, zarządcy grodu, wybitnego drużynnika...

Wygasły światła w muzealnych pomieszczeniach, pan Sojecki przyniósł smolne szczapy i ogień buzuje teraz na kominku, jakby to jaki dwór stary był i tylko wojów wąsatych brak, żeby się wokół rozsiedli. A pewno tak nieraz tutaj, w grodzie gieckim, przy ogniu ciągnęli późne pogwarki o wyprawach, łupach, nowinach ze świata i z Gniezna, Lednicy, Poznania. Gdy zeszli się tu na zew wojenny — rozsiadło się przy ogniach aż 300 pancernych i 2000 tarczowników, którzy z całej okolicy mieli tu punkt zborny. Nasz nieoceniony Gall napisał:

„Z Poznania bowiem 1300 pancernych rycerzy i 4000 żołnierzy z tarczami, z Gniezna 1500 pancernych i 5000 tarczowników, z Włocławka grodu 800 pancernych i 2000 tarczowników, z Giecza 300 pancernych i 2000 tarczowników, ci wszyscy niezwykle waleczni i wprawieni w rzemiośle wojennym występowali do boju za czasów Bolesława Wielkiego”.

Te liczby, zdaje się, określają powinności wojskowe poszczególnych okręgów już w czasach, gdy Gall pisał kronikę — z początku XII wieku. Gall sądzi, że takie same oddziały służyły Chrobremu jak Krzywoustemu — bowiem na początku rozdziału zastrzega się: „albowiem jakiż arytmetyk mógłby żelazne szyki jego pewną określić cyfrą?!”

Trzaskają polana na kominku, pan Stefan opowiada, jak to Konstanty Ildefons Gałczyński przychodził do niego w Krakowie zajadać konfiturę z róży, bo uważał to za jedzenie szczególnie godne poety. I o kabarecie „Siedmiu Kotów” mówi, i o siedmiu kotach, co się szwendają po grodzisku teraz...

A ja chcę zobaczyć ten pozłocisty szyszak na głowie woja, księcia, wojewody... W szczęku oręża może, pośród pożaru, oblężenia. Refleksy ognia na złotej powierzchni szyszaka nagle gasną w tłumie. Rycerz najwspanialszy wali się z konia i tonie w mule fosy. Walka trwa.

Pozłocisty szyszak wykopał równie anonimowy człowiek, jak anonimowy był tego szyszaka właściciel. Uspokoiłem się i poszedłem spać. Rano obudził mnie dzwon kościelny tak głośny, jakbym mieszkał na dzwonnicy. Okazało się, że na grodzisku wewnątrz wałów istnieje jeszcze kościółek i plebania, dla budowy której zniwelowano już w XX wieku spory odcinek wału. I tak cudowne, że grodzisko przetrwało do naszych czasów w postaci niemal że nie naruszonej. Giecz miał pecha w XIII wieku, gdy to wszystkie większe osady przygrodowe otrzymywały lokację na prawie magdeburskim. Pod bokiem jest miasteczko Środa, które otrzymało lokację na prawie polskim opartą. Giecz nie — pozostał wsią, nigdy nie stał się miastem.

Gdy pani magister wyprowadziła mnie na koronę wału dla lepszego widoku — a wysokość wału wynosi jeszcze w niektórych miejscach 12 metrów — ujrzałem tę piękną, nienaruszoną całość. Kompleks grodowy, który opuszczony przed wiekami — w stanie niemal dziewiczym czekał na przybycie odkrywcy.

— To jest mucha w bursztynie, proszę pana. To cud przetrwania! — mówiła magister Sojecka. Mówiła słusznie.

Plan sytuacyjny grodziska w Gieczu pow. Środa Wlkp. (wg Bogdana Kostrzewskiego)

Gdyby historia potoczyła się inaczej i nie było rozbicia dzielnicowego, które Giecz zepch­nęło na peryferie Wielkopolski — rozwinęłoby się tu miasto. Stało się inaczej. I teraz oglądając Giecz możemy sobie wyobrazić, jaki był Poznań czy jakie było Gniezno w czasach pierwszych Piastów. Właśnie takie jak Giecz. Gród otoczo­ny wałem i w innym miejscu osada targowa z kościołem, zalążek przyszłego miasta.

Mam następną zagadkę: czy tylko owa peryferyjność sprawiła, że Giecz się nie rozwi­nął? Czy ukierunkowanie szlaków handlowych sprawiło, że pozostał na uboczu? Czy może wreszcie miał jakąś brzydką plamę na sumieniu, o której książęta Wielkiej Polski pamiętali i nie zgodzili się, aby przyznać Gieczowi prawa miejskie?!

Przecież nie tylko przekaz Galla o ilości wojów wyznacza Gieczowi niepoślednie miejsce w krainie Polan. Wielkość grodu, który miał po­wierzchnię 4 hektary, jest przecież imponująca. Giecz nie ustępuje Poznaniowi ani Ostrowowi Lednickiemu! W jego nazwie dźwięczy coś, co jest także w słowie „Gniezno”, jest jakaś wspólność w muzyce tych określeń. Ponoć dawniej pisano „Gdecz” albo „do Giedcza”. Językoznawcy chcą tę nazwę wyprowadzać od jakiegoś Gedki, ale profesor Hensel przyznaje rację innej wykładni. Że od ukształtowania miejsca pochodzi słowo Gdecz ... Mniejsza z tym. Giecz był jednym z najpocześniejszych grodów w samym jądrze ziemi Polan.

Fundamenty pałacu i rotundy w Gieczu, na drugim planie pawilon muzealny
— fot. Czesław Czub

Z korony wału widzę teraz we wnętrzu gro­du zarys kamiennego fundamentu. Długi prostokąt i przylegające do niego koło. Toż to prze­cież plan rotundy i palatium. Tutaj w Gie­czu ... A skąd znowu?! Mój naiwny zachwyt i zdziwienie byłyby zupełnie na miejscu, gdybym wcześniej o tym odkryciu — w latach pięćdzie­siątych jeszcze — nie słyszał. Pani magister jednak całkiem poważnie traktuje moje pytanie: dlaczego palatium tutaj? Skoro jest palatium w Wielkiej Polsce tylko na wyspie jeziora Lednica, oraz dwa hipotetyczne w Poznaniu i Gnieźnie ... To znaczy, uczeni nie chcą dopuścić do siebie myśli o tym, że te ośrodki mogłyby się bez palatiów obejść ...

Dlaczego palatium tutaj? Miałem okazję siedzieć na le­ża­ku w cieniu platana, a upały były wówczas, w 1969 roku ogromne, i patrzeć godzinami w kształt kamiennych fun­da­mentów, zadając sobie to wcale nie takie naiwne pytanie.


Rycina podpisana „Okop przy wsi Gieczu, Grodziszczko zwany”, opublikowana w „Przyjacielu Ludu” R. III, nr 30 z roku 1837, str. 236 (8.862 bajty)

MUCHA W BURSZTYNIE

Grodziszczko jest piękne, ciche, oddzielone od świata, od współczesności, pełne tajemnic. Sklep w Nekli, poczta w Gułtowych, sielskie życie. Gdy się wie, że istnieje taki zabytek — często chciałoby się tam bodaj na kilka dni wrócić. Posiedzieć pod wysokim szumem kasztanowców. Pod dźwiękiem dzwonu, który rankiem rozkołysze się na wysokości wału grodowego. Na dzień dobry, nie na trwogę.

Zastanawiałem się, przez ile lat trwał wysoki okop giecki nie zauważony przez nikogo, nie intrygujący ciekawskich i nie wywołujący pytań: „a co to takiego?”

W moim ulubionym starym piśmie, w ozdobionym dziesiątkami sztychów roczniku „Przyjaciela Ludu” z roku 1837 widnieje rysunek z podpisem następującym: „Okop przy wsi Gieczu, Grodziszczko zwany”. I nie szańce szwedzkie w tym widzi już autor notatki — ale patrzy nań prawie jak archeolog! Sto lat temu Niemiec Schwartz, zbierający materiały do prahistorycznej kartografii „Prowinz Posen”, wydeptuje różne grodziska — i mierzy krokami. Zapisuje: Grodziszczko ma na obwodzie 940 kroków, średnicę — 280 kroków, długość zbocza wału — 22 kroki. Publikuje to w 1875 roku. Ignacy Zakrzewski, badacz przeszłości bardziej nowoczesny, stwierdził w 1890 roku jeszcze, że gród za Chrobrego został powiększony, tylko nie ma argumentów archeologicznych na podparcie tezy. Coś czyta w wałach, czyżby dobudowano jeszcze jeden poprzeczny wał, wydzielając część grodu na siedzibę władcy... Jest Zakrzewski blisko sedna sprawy.

Karol Potkański w nie ukończonych „Szlakach osadniczych i grodach Polan” następne miejsce po Poznaniu i Gnieźnie przyznaje, wedle świadectw historycznych, Gieczowi. Wskazuje na grodzisko:

„Wznosi się ono wśród bagien, a wznosiło się niegdyś może nawet wśród jeziora, jest owalnego kształtu, z jednego boku nieco skrzywione, było ono, jak się zdaje, powiększane...”

Napisał te słowa Potkański około 1905 roku. Jeszcze prawie pięćdziesiąt lat musiał czekać Giecz na swego odkrywcę.

Odkrywca Giecza, doc. dr Bog­dan Kostrzewski w to­warzystwie prof. Zdzisła­wa Rajewskiego (po pra­wej) — fot. Muzeum Ar­cheolo­gicz­ne w Poznaniu

Został nim docent doktor Bogdan Kostrzewski, dyrektor Muzeum Archeo­lo­gicznego w Poznaniu przez szereg lat, pełen pasji poszukiwacz, a oprócz tego — syn największego z polskich archeo­logów, Józefa Kostrzewskiego. Bogdan Kostrzewski wcale nie zamierzał być archeologiem. Rozmawiałem z nim o tych początkach, gdy otoczony flaszeczkami lekarstw w swoim mieszkaniu przy Pałacu Górków w Poznaniu, w 1969 roku wiosną, opowiadał mi swoje archeologiczne przygody. Mówił wtedy, że chce jeszcze bardzo prowadzić badania w Gieczu, zakończyć je — ale nie wiedział, że życia jest przed nim tylko jeden rok...

W młodości archeologia wydawała mu się czymś nieżyciowym. Chodzenie z ojcem kilometrami po polach i szukanie skorup znudziło go na tyle, że poszedł studiować prawo. Nie wykazywał absolutnie żadnych inklinacji do grzebania się w świętej ziemi Polan — ale tylko do czasu odkrycia Biskupina. Tam, pośród drewnianych ulic i chat, ślad człowieka sprzed wieków wydał mu się niemal że dotykalny, bliski. Zrozumiał pasję ojca. Po tych wakacjach w Biskupinie przeniósł się z prawa na archeologię, którą ukończył dopiero po wojnie. Przez okupację ukrywał się z ojcem w Małopolsce, w Gorlicach.

W 1949 roku, jako młody doktor archeologii i wicedyrektor Muzeum Archeologicznego, pojechał do Giecza.

— Namówił mnie Kępiński, on pewnie też miał w tym Gieczu interes jako historyk sztuki — opowiadał mi docent Kostrzewski. — Twierdził, że archeologia powinna szukać wszędzie tam, gdzie są wczesne kościoły romańskie. To jest ślad, że w pobliżu działo się coś bardzo starego. I ja mu tę tezę miałem potwierdzić!

Tak było czy inaczej — Bogdan Kostrzewski do Giecza pojechał i zobaczył grodzisko po raz pierwszy. Z jedną czwartą wałów zniwelowanych, zmaltretowane i pokaleczone. Wał u podstawy szeroki na 20 metrów. „Może się równać z gnieźnieńskim — pomyślał Kostrzewski. Warto kopać!” Rozpatrzył się w kotlince grodziska, zajętej przez cmentarz w dużej części, i zdecydował szybko: kopać na skraju cmentarza, gdzie jest kawał wolnego placu.

Gdy tylko łopaty zagłębiły się w ziemi — czuć było w powietrzu sensację. Działo się to we wrześniu, robotnicy odgarniali sterty uwiędłych liści, które ciągle sypały się do wykopu. Zaplanowano dwa wykopy o łącznej powierzchni 200 metrów kwadratowych. Z ziemi wydobywano mnóstwo ułamków ceramiki, warstwy były przemieszane — bo funkcjonował tu cmentarz w XIX wieku — ale w powietrzu było niespokojnie. I rzeczywiście, na głębokości zaledwie 90 centymetrów łopaty zaczynają zgrzytać o kamienie. Jest! Wielkie skupienie kamieni nie łupanych, otoczaków polnych, dużych, spojonych gliną. Jeden dzień wystarczył, aby ustalić wysokość tego skupiska — ponad pół metra. A szerokość pasa kamiennego? Proszę, jest na trzeci dzień: 3 metry. Zarysował się po kilku dniach kształt łukowaty tego pasa kamiennego. Trzeba było wzywać z Poznania speca od architektury preromańskiej i romańskiej, profesora Kępińskiego. Mówił nad wykopem ostrożnie:

— Może to być rotunda!

Szóstym zmysłem rasowego archeologa docent Kostrzewski zaraz pierwszym wykopem trafił w to, co na Grodziszczku było najważniejszego. Przyszły przymrozki, robót nie można było kontynuować, a w dodatku reszta budowli tkwiła pod grobami aktualnie użytkowanego cmentarza. Aby sprawdzić, czy to rzeczywiście rotunda — trzeba było nie byle zachodu. Po prostu należało przenieść w inne miejsce cały cmentarz. Kostrzewski, któremu zawdzięcza Poznań odnowienie Pałacu Górków z przeznaczeniem na siedzibę Muzeum Archeologicznego — był organizatorem, jak się patrzy. Cmentarz przeniesiono, ale to musiało potrwać.

— Zanim odkryliśmy cały ciąg budowli — trzeba było lat! Ale za to jaka radość — cały plan lednickiego palatium z rotundą jak na dłoni. 47 metrów na osi.

Wtedy oto mucha w bursztynie — grodzisko zapomniane gdzieś w światach za stacyjką kolejową Nekla, o której czort jeden wie — zaczynała na powrót nabierać blasku. Sensacja poszła w archeologiczną Polskę. Największe odkrycie w połowie naszego stulecia!

Odsłonięto w pełni fundamenty palatium i rotundy dopiero w roku 1960. W pierwszym numerze kwartalnika archeologicznego „Z otchłani wieków”, którego Bogdan Kostrzewski był naczelnym redaktorem, dał w 1961 roku skromniutki komunikat: „Giecz odsłania swą przeszłość”. Ale już rysunek kompleksu architektury zapowiadał, że to bomba sezonu. 25 kilometrów na południe od Ostrowu Lednickiego — taki sam drugi kompleks.

„Odkrycie pałacu i rotundy w Gieczu pomnaża wydatnie dorobek kultury pierwszych Piastów i raz jeszcze przeczy błędnemu mniemaniu o zacofaniu Polski w tym czasie w stosunku do Europy zachodniej” — pisze Bogdan Kostrzewski. W głębi serca raduje się odkryciem, na które musiał czekać pełne jedenaście lat. Tyle trwało przesiedlanie cmentarza i otworzenia na grodzisku frontu robót dla archeologów. Wytrwałość w tej dziedzinie, jaką jest archeologia — popłaca po stokroć.

Gdy ochłonęli z radości — zaczęli sumować wyniki wykopów. W tym pierwszym wykopie, którym w łuk rotundy trafili — calec zalegał gdzieś na głębokości ponad 2 metrów. Pod fundamentami preromańskiej budowli szły jeszcze w głąb ziemi warstwy kulturowe wcześniejsze. Stopa fundamentu posadowiona była na głębokości 1,5 metra. Od 140 centymetrów poczynając, dało się wyróżnić trzy warstwy spalenizny, przedzielone szarą ziemią lub piaskiem. To ustalono jeszcze na samym początku. Zastanawiano się, czy palatium nie zostało zburzone przez jakiś kataklizm... Ale brak reliktów ze zburzonego palatium, destruktów kamiennych, detali rzeźbionych, pozostałości po budowli — doprowadził wkrótce uczonych do innej zupełnie konkluzji. Budowli tej nie ukończono w ogóle! Przerwano prace budowlane, bowiem musiało coś takiego nastąpić, co uniemożliwiło ich kontynuację. Ponieważ na podstawie zabytków, zalegających w tej samej warstwie co fundament, datowano obiekt na pierwszą połowę XI wieku — wytłumaczenie faktu zarzucenia budowy nie było zbyt trudne. Najazd Brzetysława! Przecież tędy czeski książę ciągnął na Gniezno, ze świętym zamiarem zdobycia relikwi świętego Wojciecha — na fundament praskiej metropolii. A że po drodze zabierał i inne złote i srebrne przedmioty, tudzież ludzi w niewolę — to wiemy z samego źródła, czyli z czeskiej kroniki Kosmasa.

„Mieszkańcy grodu (Giecza), a wraz z nimi ci, którzy schronili się tam ze wsi, nie mogąc znieść uderzenia księcia Brzetysława wyszli mu naprzeciw, niosąc złotą rózgę, co było znakiem poddania się i pokornie prosząc, ażeby pokojowo przeniósł do Czech ich wraz z bydłem i innymi ich rzeczami...”

Tak pisze Kosmas. Oczywiście Brzetysław spełnił tę prośbę. W muzeum pani magister pokazywała mi przedmiot, który znowu podziałał na moją wyobraźnię. Róg jeleni ze śladami nadpiłowania, z kawałkiem już odciętym. Znak, że rzemieślnik gwałtownie przerwał robotę. Wydało mi się, że słyszę krzyk: — Czesi nacierają! — i przerażony rzemieślnik na podgrodziu gieckim rzuca robotę, do której, choć jeszcze o tym nie wie — nigdy więcej już w Gieczu nie zasiądzie. Gdy pójdą prosić Brzetysława o pokój — on zagarnie ich do Czech. Kosmas napisze później, że odwiecznym niemal marzeniem mieszkańców Giecza było osiedlenie się w Czechach, a pojawienie się Brzetysława urealniło te marzenia nagle, choć niespodziewanie...

Brzetysław zagarnął zdolnych rzemieślników Giecza, oni mu byli potrzebni, z nich mógł mieć profit. Mogli być między nimi budowniczowie palatium. Późniejsze zamieszki i przeniesienie się centrum państwa do Małopolski spowodowały zaniechanie budowy w Gieczu ... Tak brzmi tłumaczenie ogólnie przyjęte. Zachwiała je doktor Krystyna Józefowiczówna z Poznania, która wykonała model rekonstrukcyjny zespołu gieckiego. Wykonała go, ponieważ sądzi, że palatium istniało. Że choćby grudka stopionego ołowiu może stanowić argument, iż ściekła z płonącego dachu. Że zbyt mało terenu na grodzisku przekopano, aby znaleźć elementy, rozwłóczone po terenie, a poza tym wykorzystane gdzie indziej ...

A więc jednak pożar, kataklizm? Tutaj zaczyna się dylemat dla historyka: czy Giecz stawił zbrojny opór najazdowi Brzetysława, a później się poddał? Grodem był potężnym i blokował przejście przez moczary na drodze Brzetysława ku Gnieznu, czeski wódz musiał ten gród sforsować. Broniły go potężne wały, zbudowane z drewnianych bali układanych przekładkowo, u dołu wzmocnionych prapolską metodą — hakami. Takimi samymi jak w Gnieźnie i Poznaniu. Był wysoki na kilkanaście metrów. Niełatwy do sforsowania. Czy zatem Brzetysław szturmował? Czy udało mu się zapalić gród? Kosmas nic nie wspomina o tym, jakoby gieczanie wychodzili z płonącego grodu. Przypadkiem okazało się, że nie tak łatwo jest zapalić wał.

Opowiadała mi magister Sojecka o przypadkowej próbie pożaru na wałach. Z zewnętrznej strony rekonstruowany przez docenta Kostrzewskiego wał w miejscu, gdzie był on przez plebana zniwelowany — porosły okropne burzany, zwane tutaj „nygusami”. Jak z nimi walczyć? Postanowiono je spalić. Na skłonie zewnętrznym wału paliły się zupełnie dobrze, ale gdy ogień dochodził do korony wału — wiatr natychmiast go gasił. Nie tak łatwo zatem było przerzucić ogień do wnętrza grodu.

A jednak pożar miał miejsce. Warstwa spalenizny zawierała monetkę, krzyżówkę, z pierwszej połowy XI wieku. Ma więc ten pożar dość dokładną chronologię. Może zatem Brzetysław kazał gród podpalić po wyjściu z niego mieszkańców? Aby, gdy zostaną osadzeni w Czechach, nie mieli już dokąd wrócić?

Po kataklizmie życie w grodzie odradza się, rozwija się na nowo produkcja hutnicza w południowo-wschodniej części podgrodzia, rozwija się osada handlowa przy kościele Świętego Mikołaja w odległości 300 metrów od grodu. Wnętrze grodu zostaje przedzielone dodatkowym wałem. Wydziela on przestrzeń, którą zajmuje rezydencja dostojnika feudalnego...

Buduje się wtedy na grodzie nowy kościół pod wezwaniem Świętego Jana. Pozostał po nim fragment muru na zewnątrz, z kostki granitowej, grubego, w środku wypełnionego gruzem, spojonym zaprawą. Ten mur na 13 metrów długości. Pan Sojecki szeptał mi na ucho, że gdzieś w okolicy tego muru jest jeszcze inny stary mur. Odkryto go przypadkowo, przy wbijaniu słupka z tabliczką objaśniającą. Zapadło się wówczas rzekomo jakieś podziemne sklepienie, które miało zostać zbadane w okresie późniejszym...


Plan: 2.467 bajty
Zestawienie planów dwóch palatiów: z Lednicy i Giecza (wg Jerzego Łomnickiego)

Wydaje się zupełnie prawdopodobne, że to Brzetysław spalił gród. Żeby przypadkiem w mocarnych obwałowaniach nikt mu się nie zaczaił i nie odciął drogi powrotu z Gniezna. Nie miał na tyle sił, żeby zostawiać w grodzie gieckim mocną załogę. Ślady walk przy grodzie na Ostrowie Lednickim, który wówczas spłonął (patrz „Księga Jeziora Lednickiego”) świadczą o tym, że Brzetysław miał jeszcze sporo przeszkód do pokonania na swojej drodze i o tym, że jedną z jego metod walki był pożar. Cała rzecz w tym jednak, że warstwy spalenizny zalegają poniżej stopy fundamentowej palatium. To znaczy, że fundamentów palatium jeszcze wówczas nie było. I zastanawiać musi — kto po wielkim Chrobrym i walecznym Mieczysławie II mógł się porwać na tak imponującą inwestycję jak palatium? Budowę stanowiącą symbol powinności feudalnych wobec władcy. Ba, rezydencję książęcą, powiedzmy to sobie otwarcie. Który z książąt miał zamiar ją sobie tutaj po najeździe Brzetysława budować — w kształcie zupełnie podobnym do lednickiej?

Kto chciał tu osiąść, nadając Gieczowi rangę jednej ze stolic Polski?

Istnieją dwa tłumaczenia. Po wyjściu z Polski wojsk czeskich tylko dwóch ludzi mogło podjąć to dzieło. Masław, który siedział wprawdzie w Płocku, ale miał ambicje zostania królem Polski, oraz Kazimierz, który z Małopolski wyprawiał się na północ, aby Masławowi zadać klęskę gdzieś w okolicy Ostrowu Lednickiego. Mogła być zatem ta budowla zaczęta, a nie ukończona (takie tłumaczenie wydaje mi się bardziej prawdopodobne), symbolem zniszczonych nadziei Masława na panowanie, mogła być wynikiem wahań Kazimierza Odnowiciela, który po odzyskaniu Wielkiej Polski postanowił tutaj wznieść rezydencję, a w końcu został na stałe w Krakowie i z budowy zrezygnował. Ale dlaczego nie wznosił zburzonego palatium na wyspie lednickiej na nowo? Nie miał z rezydencji ojcowej, z domu swojego dzieciństwa najprzyjemniejszych wspomnień. Chciał się od nich uwolnić, dlatego obrał siedzibę w pobliżu. Ostatecznie zrezygnował w ogóle z rezydowania w Wielkopolsce, budowę przerwano i tak zostało.

Patrzę z korony wału na odsłonięty pośród traw kamienny zarys palatium i rotundy z żalem, że nikt nie zapisał jego dziejów, mimo iż w Grodziszczku odnaleziono całą masę rylców do pisania, znak, iż ludzie współcześni opisanym wydarzeniom nie byli analfabetami!


PRZESMYKI  NA  TOPIELACH
Fragment ludowego drzeworytu z „Teki Łazarskiego”, oryginał w Muzeum Etnograficznym w Krakowie (7.651 bajtów)

Wiosną 1969 roku padały w Gieczu straszne deszcze. Na obniżonych terenach wokół Grodziszczka zaczęła gromadzić się woda, wzbierać, aż utworzyło się całe jezioro. Z pierwszym słońcem przyleciały z ciepłych krajów łabędzie i zaczęły bezceremonialnie wić gniazdo w trzcinie. Zachowywały się tak, jakby tu kiedyś już były albo jakby wcześniej, przed przylotem, dokładnie przestudiowały mapy okolicy. Nie, żadnej pomyłki być nie może! — można było wyczytać z ich zachowania. Ale widocznie te mapy, które studiowały łabędzie — były przestarzałe. Po raz ostatni jezioro gieckie figurowało na nich jeszcze w XIX wieku. Pod koniec tego stulecia przekopano naturalny próg ziemny na południe od Grodziszczka i ostatek wód jeziornych spłynął do rzeczki Maskawy. I teraz już tylko wtedy, gdy wiosna rozdeszczy się nadmiernie — na nowo wypełnia się wodą niecka jeziorna wokół Grodziszczka. Ale na krótko.

Gdy słońce przygrzało mocniej — jezioro zaczęło wysychać, i łabędzie musiały opuścić dopiero co uwite gniazdo. Wszystkim w Gieczu zrobiło się ich okropnie żal, a państwu Sojeckim także było żal niknącego jeziora. Czas, który na chwilę jakby cofnął się o stulecie — teraz już nieuchronnie wyrównywał swój bieg. Łabędzie zabierały ze sobą wizję wskrzeszonego jeziora, które opływało niegdyś znaczny gród Gieczem zwany. A więc Giecz — podobnie jak Ostrów Lednicki — był grodem na wyspie. Po pewnym czasie stał się półwyspem. Analiza wału od strony północno-zachodniej wykazała, że był on tutaj wyższy niż na pozostałym odcinku. Wyspa przekształciła się zatem z biegiem czasu w półwysep, jezioro z tej strony wyschło. Trzeba było więc mocniejszej przeszkody z tego kierunku, wzmocniono więc konstrukcję wału. Wały od strony jeziora natomiast obłożono z zewnątrz ławami kamiennymi — dla obrony przed działaniem fal jeziornych i lodu.


Kliknij --> powiększenie 20.177 bajtów Kliknij --> powiększenie 21.742 bajty
W czasie wiosennych roztopów ożywa nagle jezioro sprzed 1000 lat, które okalało gród w Gieczu — fot. Muzeum Archeologiczne w Poznaniu A w lecie już wyniosłe wały stoją pośród suchych pól — fot. Czesław Czub

W lipcu 1951 roku archeolodzy wyszli na łąki podmokłe pod Grodziszczkiem, uprzednio załatwiwszy sprawę z obywatelem Małeckim, właścicielem. Obrali stanowisko na linii łączącej grodzisko ze wsią Giecz, a dokładniej z kościołem romańskim we wsi. Jeszcze bowiem wspomniany poprzednio Schwartz podczas swoich badań stwierdził, że w odległości 100 kroków od Grodziszczka w kierunku na wschód spotyka się znaczną ilość wystających z ziemi dębowych pali. A więc tędy szedł most, który łączył gród z osadą targową ...

Archeolodzy wybierali ziemię z wykopu małymi łopateczkami, aby niczego nie przeoczyć. Prace trwały od lipca do października. I oto ustalono ostatecznie, że nie był to wcale most. Na grobli usypanej przez grzęzawisko wymoszczono drogę bierwionami drewnianymi. Pomiędzy wbitymi skośnie po obu stronach palami nawrzucano kamieni, słomy, drewna, piasku, umacniano faszyną. A na górze układano wzdłuż i wszerz dębowe, mocne bale. Nie była to droga na tej grobli byle jaka. Mocna i szeroka. Mogły się na niej swobodnie minąć dwa wozy, i to szerokie. 7 metrów szerokości!!! Można rzec, że obowiązywały już wtedy zasady ruchu dwukierunkowego w Polsce, ale czy na takich małych lokalnych drogach, jak gród Giecz — osada Giecz? Można z całą stanowczością twierdzić, że nie była to droga lokalna, tylko fragment wielkiego, idącego na przełaj przez Polskę szlaku, zmierzającego z południa, od Śląska, poprzez przeprawę na Warcie pod Śremem — do Ostrowu Lednickiego i Gniezna.

Wśród konstrukcji drewnianych drogi znaleziono monetę z drugiej połowy XI wieku i kabłączek skroniowy typu obodrycko-pomorskiego, ornamentowany. Takie kabłączki pojawiają się dopiero w XI wieku. Wtedy zbudowano moszczoną drogę na grobli? A wcześniej jaka tędy istniała komunikacja? Był most? Niestety, jeżeli był — to w innym, być może, miejscu. Archeolodzy uznali, że ta moszczona droga powstała dopiero na przełomie XI i XII wieku, gdzieś w czasach Bolesława Krzywoustego. Czyżby dopiero w XI wieku jezioro wyschło na tyle, aby można usypać przez nie tę groblę i puścić nią moszczoną drogę? Czy tej grobli nie usypano po prostu poprzez płyciznę jeziorną? Datowniki jednak są sztywne, powiadają dokładnie o czasie tego budowlanego przedsięwzięcia.

Tak więc droga od strony Śląska dochodziła do nasady półwyspu, na którym stał gród. Dawała nura przez bramę grodową, po czym przez drugą bramę w stronę osady targowej. To się nazywa kontrola wielkiego szlaku. Innego przejścia nie było, to pewne. Wystarczy spojrzeć na mapę Karola Buczka, na której odtwarza on krajobraz Polski wczesnohistorycznej.

W tej Polsce szlaki szły przez wąskie przejścia, przesmyki przez mokradła, dobrze pilnowane i utrzymywane. Stosunki hydrograficzne były inne niż dzisiaj. Sieć wodna „była o wiele gęściejsza, dzięki istnieniu mnóstwa (wyschniętych z czasem lub zamulonych) strumieni, stawów i oczek jeziornych, a więc zajmowała też większą powierzchnię”. I o jeziorach w dalszym ciągu pisze Karol Buczek: „Sporo małych znikło całkowicie, zmieniając się na torfowiska niskie (łąkowe) lub wysokie (mszary), podczas gdy wiele torfowisk tworzy po osuszeniu łąki lub grunty orne”. Im głębiej w otchłań czasu — tym wodnistość i mokrość terenów polskich była większa.

Założenie Giecza na wyspie najpierw, później półwyspie — w miejscu gdzie korzystający z transpolskiego szlaku Śląsk–Gniezno musieli się przeprawić przez jezioro, bo innego przejścia przez topiele nie było — to znakomite pociągnięcie. Blokowało od południa, zabezpieczało centrum krainy Polan. Pozwalało na kontrolę całego ruchu na tym szlaku. Władca dawał też dowody wielkiej troski o ten szlak. Mościł drogi, podejmował wielkie prace budowlane, dbał, by kupieckie wozy po drodze nie grzęzły, a także mogły swobodnie przejeżdżać wojskowe tabory w czasie książęcych wypraw na nieprzyjaciół, w obronie polskich granic.

Pobudowano gród w Gieczu jeszcze w wieku IX. Docent Kostrzewski pisze:

„Wiemy natomiast, że gród istniał już w okresie formowania się zrębów państwa polskiego, to jest między 880 a 950 rokiem, zapewne jako czoło terytorialnej organizacji opolnej. Z dużym prawdopodobieństwem też można przyjąć, że z czasem stał się on dziedziczną własnością i jedną z kilku w Wielkopolsce siedzibą pierwszych władców Polski”.

Czy można wliczyć tu i samego Siemowita, pierwszego piastowskiego dynastę? Czy gród w Gieczu wchodził w skład rdzennej, plemiennej ziemi Polan? Tego państwa czy też „prapaństwa”, którym władał Popiel, a po rewolucji w Gnieźnie — Siemowit Piastowicz? Bo dopiero jego potomkowie zszyli mieczem wszystkie wielkopolskie dziedziny w jedno. Oto pytanie, które nurtowało mnie podczas wieczorów na Grodziszczku, rozświetlonym trzaskającymi na kominku bierwionami smolnymi. Ale one nie były w stanie rozświetlić tej zagadki ... Budowa wałów konstrukcji hakowej może być dziełem zarówno Popielidów, jak i Piastów. Przecież hakowa konstrukcja Gniezna, datowana przez profesora Żurowskiego na koniec VIII wieku, wyprzedza o stulecie naszego Siemowita! Haki więc tutaj nie będą stanowiły żadnego argumentu. Ale chronologii, wedle docenta Kostrzewskiego, nie da przeciągnąć się bardziej w głąb IX wieku, może ona jedynie zazębiać się o jego ostatnie dwa dziesiątki lat. Docent zresztą dopiero pod koniec życia zmienił tę chronologię, dotychczas bowiem datował powstanie grodu gieckiego na wiek X. I dlatego wydaje mi się, że dzieło to można spokojnie przypisać samemu Siemowitowi, umacniającemu się na swoich polańskich dziedzinach. Tworzącemu system fortyfikacyjny, pierwszy system blokowania szlaków ze wszystkich stron, na wszystkich przesmykach przez topiele w pierścieniu 25—30 kilometrów od Gniezna. To pierwsze wielkie dzieło fortyfikacyjne o ogólnopolańskiej myśli.

Poważni badacze, a wśród nich profesor Jan Natanson-Leski umieszcza gród w Gieczu poza rdzennym obszarem Polan, ale tuż nad jego granicą. Sądzono, że istniało nawet odrębne plemię Gieczan. Byłoby ono zatem pierwszym, które padło pod ciosami piastowskiego miecza. Książę pobudować kazał gród w miejscu newralgicznym, także po to, aby pobierać myto od przejeżdżających. I oto w tym miejscu — zwanym Giecz — krzyżują się szlaki handlowe. Dwa najważniejsze: wspomniany Śląsk–Gniezno i drugi: Ląd–Poznań. Tak było w X i XI wieku, bo już w XII i XIII szlaki zmieniają swój kierunek. Nabierają znaczenia nowe ośrodki, Środa i Września. Gdy spojrzymy na mapę szlaków z tego czasu — Giecz pozostaje w pustce, na uboczu. Musi podupadać. Jeszcze pyszni się wysokością wałów, jeszcze książęta wielkopolscy i śląscy biją się o niego, naprawiają fortyfikacje ... Jest przecież grodem kasztelańskim, a kasztelania wcale to niepoślednia. Sięga od Cybiny pod Wiktorowem aż po Wartę pod Śremem i przy ujściu Prosny ... A jednak Giecz musi upaść. Musi upaść właściwie już od tego czasu, gdy przestał pełnić ważne zadanie ochrony centrum państwa, z chwilą gdy to centrum przeniosło się do Krakowa ...

Ostatnim ważnym wydarzeniem w dziejach Giecza był zjazd książąt wielkopolskich, którzy podzielili między siebie ziemię ojców. Giecz z całą ziemią gnieźnieńsko-kaliską przypadł Bolesławowi Pobożnemu ... Jeszcze wcześniej chodził tędy zbrojnie Henryk Brodaty, książę śląski, gorliwy jednoczyciel rozerwanej Polski. Szedł szlakiem odwiecznym na Gniezno: przez Giecz. Zdobył go i zapisał testamentem swemu synowcowi, właśnie Bolesławowi Pobożnemu.

Samego Giecza strzegły mniejsze grodki: w Gułtowych, Chłapowie i Dzierżnicy-Górznie, blokujące cztery drogi z czterech stron świata dodatkowo. W Dzierżnicy znaleziono dwa skarby należące do najbogatszych w Polsce, z czasów X—XI wieku. Skarb pierwszy odkopano w 1873 roku we wsi Dzierżnica, na stoku wzgórza zwanego Górzno. Zakopano go po roku 1047, zawiera monetę czeskiego Brzetysława. Drugi skarb znaleziono w 1909 roku na północnym stoku Górzna. Datuje się go na rok 962. Ten zawierał placki, sztabki i ozdoby srebrne w imponującej ilości. Niestety, w większości pocięte. Są tu fragmenty około 100 kaptorg, czyli srebrnych schowków, noszonych na piersi, bardzo ozdobnych, 89 fragmentów kolczyków półkolistych. Kabłączki, łańcuchy, paciorki, guzy srebrne... Całe mnóstwo tego schowane było w garnku glinianym, który dotarł do rąk właściciela wsi Dzierżnica, Wisego, dopiero w tydzień po odkryciu. Całość ważyła pono 20 kilogramów!

Jeżeli zdamy sobie sprawę z tego, że grodek na wyniosłości Górzno pod Dzierżnicą blokował aż dwa szlaki, które tutaj się schodziły: od strony Gniezna, drugi od strony Lądu. Ten skarb mógł ukryć ktoś uciekający z Giecza przed Brzetysławem w 1039 roku ... W Górznie stały jeszcze ruiny zameczku, o którym wspomina „Przyjaciel Ludu” w 1837 roku. Zostały rozebrane doszczętnie chyba nieco później, gdyż stara gazeta pisze: „ruiny zamku dzierżnickiego z upodobaniem oglądane być mogą...” Ale tenże „Przyjaciel Ludu” pisze o najeździe Brzetysława, cytuje Kosmasa, jest zadziwiająco nowoczesny...

Tak więc uwierzyć nam przyjdzie w wielkie znaczenie Giecza w Polsce pierwszych Piastów, o którym tak nas przekonuje Zygmunt Wojciechowski. Nie dziwmy się zatem, że można uznać ten gród za niegdysiejszego kandydata na stolicę Polski... „Odblask wagi, jaką posiadało Gniezno w czasach Chrobrego, pada na Giecz”. Była chwila — w której Giecz miał zaświecić własnym blaskiem. Miał pecha, palatium nie zbudowano, książę nie osiadł, jego żona z dworkami nie zasiadła przy przędziwie koło palatium, w cieniu kasztanowców, dzieci książęce nie wrzeszczały na stoku wałów w zabawie ...

Wtedy gdy nadeszła ta szansa, Giecz zbierał się po zniszczeniach najazdu czeskiego. A prawdziwi dawni gieczanie poszli za Brzetysławem, który osiedlił ich niedaleko Pragi, nadając im część lasu pod nazwą Czernin. Za czasów Kosmasa nazywali się jeszcze „Hedczany”. Prawie po 950 latach przyjechali w odwiedziny do Polski, zobaczyć rodzinny Giecz, o którym czytali w prasie.

— My nie jesteśmy Czesi! — wołali do obecnych gieczan.

— A kto wy jesteście? Polacy? — pytali miejscowi.

— Nie, my jesteśmy gieczanie! — odpowiedzieli zgodnym chórem na pytanie pani Sojeckiej.

Trzaskało drewno na kominku w Gieczu, słuchałem legend miejscowych, które zdały mi się dziwne — bo rzucające niespodziany pomost aż ku Wiślicy. Raz diabeł skradł drzwi z kościoła i wsiadł na nie. Leciał, siedząc na nich, ponad jeziorem, kiedy odezwał się dzwon kościelny i drzwi spadły w otchłań wody ... Czy nie przypomina to legendy o drzwiach wiślickich, na których diabeł podróżował? Ale ani słowa w tych miejscowych legendach o bitwach książęcych, wojach, kupcach ... A przecież to był cały świat dawnego Giecza. W upalne dni wychodziłem nad basen kąpielowy, który tutaj pod Grodziszczkiem pobudował docent Kostrzewski, moczyłem nogi i zastanawiałem się, dlaczego Giecz nie został stolicą Polski ... Wiślica też kiedyś miała podobną szansę. Wpatrywałem się w zarys fundamentów palatium, jak w zagadkę dziejów, nad którą warto posiedzieć i lat kilkadziesiąt. Aby wyjaśnić, rozsupłać rzecz do końca. Patrzyłem na kamienną architekturę kościoła romańskiego we wsi, poddanego konserwacji, o fundamentach wzmocnionych zastrzykami z mleczka cementowego według ekspertyzy profesora Cebertowicza, o stropie przykrytym płytą żelbetonową ... Po tym zabiegu kościół zaczął dopiero się wybrzuszać na wsze strony ... W środku docent Kostrzewski odkrył mensę romańskiego ołtarza, drugą w Polsce po odkrytej w cieszyńskiej rotundzie.

I żałowałem, podobnie jak autor notatki sprzed półtora wieku, zamieszczonej w „Przyjacielu Ludu” — iż Giecz dawnej wielkości znaki pozostawił, obce podaniom gminnym. Ale echem owych czasów, echem żywym — był dla mnie głos przybyszów spod Pragi, którzy oświadczyli: „jesteśmy gieczanie!”

Nigdy jeszcze historia nie miała tak żywego przejmującego świadectwa o trwaniu tradycji ...


Literatura

Stanisław Arnold: Terytoria plemienne w ustroju administracyjnym Polski piastowskiej. „Z dziejów średniowiecza”, Warszawa 1968; str. 290–291.
Zbigniew Bocheński: Polskie szyszaki wczesnośredniowieczne. Kraków, PAU 1930.
Karol Buczek: Ziemie polskie przed tysiącem lat. Ossolineum 1960; str. 60–62.
Gall Anonim: Kronika Polska. Ossolineum 1965; str. 25.
Witold Hensel: Studia i materiały do osadnictwa Wielkopolski wczesnohistorycznej. T. II, Poznań 1953, str. 24–27.
Kosmas: Kronika Czechów. PWN 1968; str. 206.
Bogdan Kostrzewski: Gród piastowski w Gieczu. Poznań 1966.
Bogdan Kostrzewski: Gród w Gieczu w świetle źródeł pisanych i wykopalisk. „Z otchłani wieków” t. XX, r. 1951; str. 149–154.
Bogdan Kostrzewski: Na śladach dawnej świetności Giecza. „Przegląd Zachodni” R. 8, r. 1952; str. 149–170.
Bogdan Kostrzewski: Odkrycie mensy romaskiej w Gieczu. „Z otchłani wieków” r. XXII, 1953, z. 11–12; str. 227–230.
Bogdan Kostrzewski: Z problematyki badawczej Giecza”. „Z otchłani wieków” r. XXII, 1953, z. 5–6; str. 90–93.
Władysław Kowalenko: Grody i osadnictwo grodowe Wielkopolski wczesnohistorycznej. Poznań 1938; str. 216–217.
Tadeusz Malinowski: Odkrycie drogi wczesnohistorycznej w Gieczu pow. Środa. „Z otchłani wieków” t. XX, r. 1951; str. 189–196.
Andrzej Nadolski: Studia nad uzbrojeniem polskim w X, XI i XII wieku. Łódź 1954; str. 70–75, 121–122.
Jan Natanson-Leski: Rozwój terytorialny Polski. Warszawa 1964.
Jan Natanson-Leski: Zarys granic i podziałów Polski najstarszej. Wrocław 1953; str. 108–109.
Okop pod wsią Gieczem, Grodziszczko zwany. „Przyjaciel Ludu” r. 1837; III, nr 30, str. 236.
Sprawozdanie z prac wykopaliskowych w Gieczu w 1949 r. Praca zbiorowa pod red. Bogdana Kostrzewskiego: „Studia Wczesnośredniowieczne” t. I, r. 1952; str. 149–171.
Jacek Ślaski i Stanisław Tabaczyński: Wczesnośredniowieczne skarby Polski. „Materiały”, Warszawa-Wrocaw 1959; str. 18–19.
Marian Tuszyński: Militaria wczesnośredniowieczne z Giecza. „Z otchani wieków” r. XXII, 1953, z. 11–12; str. 230–235.
Andrzej Wędzki: Giecz. „Słownik Starożytności Słowiańskich” t. II, r. 1963; str. 104–106.
Andrzej Wędzki: Rozwój i upadek grodu gieckiego. „Studia i materiały do dziejów Wielkopolski i Pomorza” t. 4, r. 1958; str. 5–37.
Zygmunt Wojciechowski: Znaczenie Giecza w Polsce Chrobrego. „Studia historyczne”, Pax, Warszawa 1955; str. 265.
Gród w Grzybowie Muzeum Pierwszych Piastów na Lednicy Rezerwat Archeologiczny – Gród Piastowski w Gieczu
Grodziszczko 2, 63–012 Dominowo
Pajączek -- najlepszy polski edytor stron WWW